Portrety literackie



Yüklə 11,71 Mb.
Pdf görüntüsü
səhifə98/106
tarix01.08.2018
ölçüsü11,71 Mb.
#60023
1   ...   94   95   96   97   98   99   100   101   ...   106

zapowiedź  wysłanych  ju ż   posiłków   i   ammunicyi. 
Basza 
w   tym   sensie  w yd a ł  firm an  i  posłał  go  do  naczelników 
miasta,  aby  b y ł  w   meczecie  publikow any,  lecz  Kaczi  scho­
w a ł  go  do  kieszeni  i  ty lk o   niektórym   zaufanym  prze­
czytał.
„N iedołęztw o  Kaczego  ocaliło  Hurszida  k tó ry   przed 
przyjściem   posiłków   szczupłe  m iał  siły,  gdy  ten  przeciw­
nie  mógł  przeciw  niemu  wyprow adzić  30  tysięcy  zbrojne­
go  ludu.
„W szystko,  co ro b ił  Kaczi,  ów  im prowizowany  hetman, 
trą ciło   głupstwem;  i  ta k ,  radziłem,  aby  wezwać  Beduinów, 
on  też  ich  przez  swego  wysłańca  zaprosił,  ale  że  wiele 
tryb u tó w   oddaliło  się  k u   E ufratow i,  więc  przybyło  trochę 
ja z d y   i   Haddinów   na  osiełkach,  uzbrojonych  w   rusznice; 
przez  k ilk a   dni  kręciło-  się  to  na  lewem  skrzydle  w o js k a  
baszowskiego,  lecz  potem  w   skutek  jakiegoś  zajścia  z  Ha- 
lebianami,  odciągnęło  na  pustynię. 
Mimo  tego  Kaczi  gło­
s ił  na  całe  gardło,  że  lada  dzień  przyjdzie  mnóztwo  tr y ­
butów  na  odsiecz.  Kłam stwo  u  tych  przyw ódców   ludowych 
byw a  na  porządku  dziennym  ta k  w   Europie,  ja k   i  w  A zyi.
„Iła le b ia n ie   zawzięci  na  swoich  ciemięży cieli  T urków , 
nie  przebaczali  żadnemu,  k tó ry   popadł  w   ich  ręce;  w   mieś­
cie  je d n a k  było  ich  niemało;  ale  je d n i  poprzebierali  się, 
drudzy  p o k ry li  się  wr  mysie  dziury,  in n i  udali  się  pod 
opiekę  chrześcian.
„Pewnego  d n ia —pisze  em ir—jeden  z  moich  marnelu- 
kó w   przyszedł  do  mnie,  i  prosił,  żebym  udał  się  do  stajni, 
gdzie  czeka  ktoś,  co  ma  ważny  interes.  Poszedłem  zaraz, 
i  na  samym  wstępie  rzuciło  się  m i  do  nóg  kilku n a stu   lu ­
dzi  błagających  o  opiekę  nad  nim i  i   nad  ich  końmi.
„Id ą c   za  głosem  mego  arabskiego  serca,  kazałem  ich 
umieścić  w   stajni  razem  z  końmi,  i  przyrzekłem   opiekować 
się  nim i  tem  chętniej,  że  każdy  z  nich  b y ł  dobrze  uzbro­
jo n y ,  co  odpowiadało  moim  widokom ,  albowiem  od  dawna 
zamierzałem  wydostać  się  z  miasta.  Na  stajni  stało  moich 
trzydzieści  pięć  neżdych;  do  nich  miałem  tyleż  ludzi  sta­
jennych. 
Teraz  przybyło  m i  18  T u rkó w .  W   tymże  dniu 
wieczorem  spostrzegłem  przy  w nijściu   do  domu  młodzieńca 
bardzo  przyjem nej  powierzchowności,  k tó ry   zbliżywszy  się
E M IE   T A D Z -E L   F A H E K . 
297


298 
D Z IE Ł A   L U C Y A N A   S IE M IE N S K IE G O .
do  mnie  i  ucałowawszy  róg  emirskiego  płaszcza,  prosił,  że 
ma  m i  coś  powiedzieć  sam  na  sam. 
Zaprowadziłem  go 
do  izby  konsulatu  francuzkiego,  gdzie  ów  młodzieniec  w y ­
znał  mi,  że  się  nazywa  Mehrned  aga  i  je s t  księciem  D arku- 
szu  na  Libanie,  i   chciałby  w ydobyć  sie  z  Halebu;  przytem  
że  ma  z  sobą  trzynastu  lu d zi  konnych  i  dobrze  uzbrojo­
nych,  k tó rych   razem  z  sobą  poddaje  pod  moje  rozkazy. 
P rz y ją łe m   chętnie  tę  ofiarę.  T ym   sposobem  było  na  moje 
zawołanie  66  ludzi,  nie  licząc  siebie,  pana  Peretier’a i   owego 
Mehmeda  agi.  Z  taką  siłą  można  zawsze  się  przebić,  i  ta k 
sic  stało,  o  czem  n iże j.”
B yło  to  15  listopada,  kie d y  emir,  przekonawszy  się 
o  nieudolności  Kaczego,  przew idyw ał  b liz k i  koniec. 
Cóż 
m ia ł  więc  robić,  żeby  głowę  unieść  od  zemsty  Hurszida? 
T y lk o   ja k   najprędzej  wynosić  się  z  miasta.  O tw orzył  się 
z  tym   planem  przed  konsulami:  rossyjskim ,  hiszpańskim, 
duńskim   i   hollenderskim,  k tó rym   w inien  b y ł  różne  summy, 
przyjęte,  a  potem  nie  zapłacone  przez  dom  bankierski 
Dautza  w   Stambule,  niegodziwie  zawiedziony  przez  hrabie­
go  Ferdynanda  W aldsteina-Wartemberga,  k tó ry   oświadczył 
że  ma  pieniądze  należące  do  Kzewuskiego,  ale  ich  nie  zło­
żył,  ty lk o   potem  w y s ta w ił  fałszywe  weksle.  Nasz  em ir 
w   przykrem   będąc  położeniu  z  tego  powodu,  oświadczył 
konsulom  zam iar  w y ja z d u —ci  zaś  nie  ro b ili  mu  n ie tylko  
żadnych  trudności,  lecz  owszem  dopomagali.
„Poszedłem  do  Kaczego  i   mówułem,  żeby  m i  u ła tw ił 
w yjście  z  miasta.  Z  razu  ro b ił  trudności,  lecz  kiedym   mu 
darow ał  p ię kn y  zegarek,  zw ołał  radę  i  w yje d n a ł  pozwo­
lenie  dla  mnie  i   moich  ludzi.  Wieść  o  tem  rozbiegła  się po 
mieście,  i  zaraz  zaczęła  się  zbierać  dość  znaczna  karawana 
ze  stu  przeszło  w ielbłądów   obładowanych  towaram i,  do 
któ re j  p rzyłączyło  się  ze  czterdzieści  kobiet  i  mężczyzn 
z  brzegów  S yryi.  Pospólstwo  chciało  się  sprzeciwić  memu 
wyjazdowo,  ale  ta k   nadrobiło  się  z  przywódcami,  że  ju ż  
nie  m ie li  stawić  żadnej  przeszkody.
„Nadszedł  nareszcie  dzień  w yjazdu.  Karaw ana,  która 
poddała  się  pod  moje  rozkaz_y,  czekała  ju ż   przy  bramie 
Baab-Kenarsin,  a  ja   i  moi  ludzie  staliśmy  na  dziedzińcu 
chanu,  przy  posiodłanych  rumakach. 
B y ł  z  nami  pan  Pe-


E M IR   T A D Z -E L   F A H E R . 
299
retier  konsul  francuzki  z  Tarsu,  ze  swoją  córką  pan­
ną  Zofią,  osobą  pełną  dowcipu  i   w dzięku,  pod  któ rych  
dałem  moje  dwa  wyborne  konie. 
Sam  miałem  jechać  na 
swojej  ulubionej  klaczy  Muftaszarze...  Zgoła  wszystko  b y ­
ło  gotowe  wsiadać  za  danym  znakiem... 
Słońce  właśnie 
zaszło,  z  m inaretów  rozległ  się  głos  muezina,  kie d y  dałem 
znak  umówiony... 
Jam  b y ł  na  czele,  p iz y   mnie  A lim ed 
z  koniem  podwodnym  i  Said  w ierny  mameluk.  Reszta 
m iała  postępować  .  w   ściśniętym  szyku,  a  Mehmed  aga 
w   tyln e j  straży  z  trzynastu  ludźm i.
„K a c z i  podług  umowy  m iał  wszystko  ta k   przygoto­
wać  przy  bramie,  abym  nie  doznał  żadnej  pizeszkody...
„Przed  chanem,  zkąd  m ieliśm y  wyruszyć,  zebrała 
się  w ie lka   kupa  ludu,  przez  któ rą   trzeba  było  przebi­
ja ć   się.'
„W ła śn ie   muezin z m inaretu  wygłaszał  wieczorną  mod­
litw ę ,”  kie d y  za  drugą  strofą  raptem  otwarto  bramę  od 
u lic y   i  cały  nasz  oddział  w yp a d ł  galopem,  rozbijając  tłu ­
my,  któ rych   wrzask  przeraźliw y  długo  nam  tow aizyszył. 
Jam  ciągle  w o ła ł na  całe  gardło:  „Jallacb!  Jadach!'5  i   ta k 
przelatując  coraz  puśeiejsze  ulice  żwawyszym  galopem, 
szczęśliwie  uniknęliśm y  na  zakrętach^  przypadku;  szczegól­
niej  obawiałem  się  o  pannę  Peretier, żeby  nie  spadła,  lecz 
dobrze  trzym ała  się  na  koniu.  Owoż  pędzane  z  ja k ic h  dzie­
sięć  minut,  bo  miasto  bardzo  rozległe,  dopadliśmy  bram y 
Kenarsin,  gdzie  tłu m y  zbrojnego  pospólstwa  straż  odby­
w a ły.  Zatrzym ałem   się,  karaw ana  zaczęła  się  zabierać  do 
pochodu  —   otwarto  bramę  i  opuściliśmy  miasto  w olnym  
krokiem . 
Ze  dwa  tysiące  tej  zbrojnej  g w a rd yi  narodowej 
towarzyszyło  nam  przez  dobry  kwadrans,  i  ju ż   wchodzi­
liśm y  do  dość  długiego  wąwozu,  gdy  nam  zastąpili  drogę 
Mewa lisy,  owi  Beduini  z  puszczy,  k tó rzy  p rz y b y li  w   po­
moc  Halebowi.  Wszczęła  się  k łó tn ia   i   zamieszanie  trw a ­
jące  dobrą  godzinę,  a  niemożna  było  przywrócić  ładu, 
będąc  pogrążonym  w   ciemnościach  nocy.  M iałem  przy  so­
bie  jednego  z  członków  rewolucyjnego  rządu  i   z  nim   sta­
rałem   się  uśmierzyć  to  zamieszanie  przem awiając  do  na­
pastników,  aby  nie  w strzym yw ali  karaw any,  g d y   wtem 
napada  m ię  z  ty łu   dwóch  ludzi  i  przykła d a   dw ie  lu ty   do


Yüklə 11,71 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   ...   94   95   96   97   98   99   100   101   ...   106




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©www.genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə