E M IR T A D Z -E L F A H E E .
285
ryskiego... Pojechałem ua Wschód... a teraz gdy mam łatwość
porównania tych dwóch części świata, w stręt mój do Eu
ro p y wzmaga się z każdym dniem i t. d.
Z tej próbki łatw o pojąć, w ja k i sposob przeprowa
dza ten proces między Zachodem a Wschodem. Jest to p a
radoksalna frazeologia, w której Azya a mianowicie pus
ty n ia odnosi try u m f konieczny nad cy w iliz o w a n y m Zacho
dem
Co ty lk o ro b ił i robi człowiek historyczny, w yd a je
sie mu potwornem, naturze zaś przypisuje uro k Syreny,
doskonałość.
.. .
K ażdy w ogóle poróżniony ze społeczeństwem tu li się
do łona tej macierzy i w ypow iada w ojnę organizmom spo
łecznym.
. .
W tym przypadku b y ł i nasz emir idący tu za swoim
wzorem. Kusso, mizantrop, uciekał od ludzi na skały M eil-
lerie nad jeziorem Genewskiem, gdzie w postaci St. P re u x
m arzył o J u lii, albo puszczał się w łódce oddanej na wolę
w ia tru i prądu, aby śnić o swoich ideałach i wołać z na
miętnością kochanka:
„O naturo, o matko moja, jestesmy
sami z sobą. Jakżem szczęśliwy!”
. .
Eusso, g d yb y b y ł m iał za co, znalazłby sobie ja k ą
Tebaide w rodzaju Santona la d y Stanhope, lub Nezdu
emira; lecz że nie m iał, ro b ił eksperymenta na mniejszą
skalę niż jego uczniowie; niemniej je d n a k dał hasło tej
modzie... Oryginainość pomysłu jemu się należy...
Me i szlachcic polski także nielada oryginał, żeby prze
brać się za Beduina i z podżyłą A ngielką odgrywać scenę
z N ow ej Heloizy!....
_
Pewnego dnia rzekła m ilady do emira... i to w bi
b lijn y c h górach Libanu: A llo n s a la M e ille rie !
Co to za szczęście, że nasz farys nie m iał ja kie g o
jo w ia lis ty starej daty za świadka tych scen sentym ental
nych! m iałoby się sąsiedztwo Sawrania czem bawić na
długie wieczory zimowe.
N ajbardziej zajmującą przygodą naszego emira jest
pobyt jego w Halebie w czasie wybuchłej tam rew olucyi,
28G
D Z IE Ł A Ł U C Y A N A S IE M IE Ń S K IE G O .
i długiego oblężenia.
Opisuje j ą też szczegółowie w spo
sób prosty i jasny, co daje pewną rękojm ię, że do powieś
ci czysto objektyw nej nie mieszał się element fantastyczny,
którem u aż nadto lu b ił hołdować... T u ta j szczęśliwym tr a
fem poeta złożył pióro w rękę historyka tej w o jn y do
mowej .
„Przyjechałem b y ł do Tedm oru— pisze on— z sześciu
set Beduinami, po zabranie soli, aby połączyć się potem
z główną siłą tryb u tu , k tó ry b y ł w pochodzie na zimowe leże
czy to do Jemmachu, czy do Mehzed-alego i Basrachu, nie
wiem, gdyż droga, ja k ą try b u t ma ciągnąć, n ig d y nie je st
wiadoma. Baw iłem ju ż dwie doby w Palmirze, kiedy pod
wieczór spostrzeżono ćmę konnych i mardufów, mającą na
leżeć do tryb u tu Ibn-H eddal, ja k zapewniali nasi Beduini
w racający z podjazdu. B y li to w rzeczy samej ci nasi
wrogowie w ta k przemagającej liczbie, że niepodobna było
ani m ierzyć się z nim i, ani przerżnąć się zręcznym mane
wrem.
Pozostało wiec cofnąć się najśpieszniej na terry-
toryum halebskie.
„ W m gnieniu oka dopadli Arabowie koni, sól pow y-
trząsali z w orków , i dalejże zmykać co koń wyskoczy.
We dw ie doby stanęliśmy w Dźebulu, przy słonych jeziorach,
dla zaopatrzenia sic w ten niezbędny a rty k u ł.
A że nasz
try b u t zostawał w przyjaznych stosunkach z Hurszydem,
baszą Halebu, więc mogliśmy się zaopatrzyć bez trudności.
Rozłożywszy sie taborem, gdy jedna część tru d n iła się na
bieraniem soli, niektórzy z Beduinów postanowili dotrzeć do
Halebu, leżącego ty lk o o dwanaście godzin d rogi, aby tam
nakupić różnych towarów, ja k keffie, szklane paciorki,
bransolety, am ulety i t. p. Że ich się zebrało ze sześćdzie
siąt, i ja przyłączyłem się do nich, aby przy te j. sposobności
odwiedzić moich p rzyjaciół, a m ianowicie w ie lkie g o mego
przyjaciela pana Van-Masseyk’a konsula hollenderskiego. Ja
dąc całą noc, o świcie b yliśm y na przedmieściu zwanem
Bankusa, gdzie m ieszkał Hussein, fa kto r, plenipotent i szpieg
Beduinów, albowiem nasi bracia z pustyni m ają w każdem
mieście takiego zaufanego człowieka, k tó ry im o wszyst-
k ićm donosi. Hussein p rz y ją ł nas kaw ą i lu lk ą , poczem
zostawiając moich towarzyszów, któ rzy się rozbiegli po
E M IR T A D Z -E L F A H E R .
287
mieście—udałem się do mego pałacu zwanego G ulistanem ,
gdzie miałem swoicli ludzi, konie i rzeczy.
Wieść o przybyciu emira gruchnęła po mieście, gdzie
b y ł znany i lubiony. Hurszyd basza przysłał zaraz do niego
z zaproszeniem na ja ką ś zabawę, lecz emii podziękow ał
i nie p rz y ją ł zaprosin; a gdy ta k siedział w swojem miesz
kaniu, naw iedził go stary Szerif, k tó ry usiadłszy obok nie
go dał mu do zrozumienia, żeby kazał oddalić się służbie.
Zostawszy we dw ójkę, Szerif zaczął się unosić nad czynami
emira na pustyni, potem coś natrącił o Beduinack, co.-,
o sekcie W ehabitów, a w końcu zaczął ubolewać nad do-
kuczliwością i okrucieństwem rządów tureckich, przeciw
czemu emir bynajm niej nie protestował, lecz owszem po
tw ierdzał, a ta k po długiem krążeniu zagabnął, zeby mu
powiedział, ja k się to robią rewolucye w jego k ra j u t
E m ir na to:
„Nasz padyszach
północny Skander
(Aleksander I), pan dobry i spraw iedliw y, kocha poddanych
ja k własne dzieci, nie pozwala robić im krzyw d y, pamięta
o tem, żeby im n ig d y nie brakło w otjy, i <łla tego w pań
stwach jego nie byw a rew olucyi.
Dobrze nam jest, więc
nie potrzebujemy się buntować...”
Szerif przy pożegnaniu jeszcze raz najuroczyściej za
pewniał go, że mieszkańcy Halebu są w najlepszej zgodzie
z trybutam i pustyni, i że wiele liczą ńa ich przychylność...
„N iezadługo po jego odejściu— m ów ił emir
po w yjściu
na miasto, obił się o moje uszy głuchy szmer wieści k rą
żących o śmierci sułtana i o wybuchłej rewolucyi w Stam
bule.
Udałem się do k ilk u znajomych osób, chcąc się do
wiedzie o źródle tych pogłosek, lecz świadomi rzeczy za
pew nili mię, że to są b a jk i umyślnie rozsiewane pizez ludzi
niespokojnych, któ rzy korzystając z bardzo szczupłej załogi
(wojsko Hurszyda poszło oblegać D yarbekir), chcieliby zrobić
powstanie...
„Zaniepokojony tem poszedłem do baszówskiego Has-
nadara (podskarbiego), k tó ry mieszkał w mieście, a ten,
po zw ykłych komplementach, wszczął rozmowę o Aekme-
dzie i Mustafie bejach, rodzonych braciach, ogromnie bo
gatych, któ rzy ustawicznie podżeganiami swemi zakłócają
spokojność publiczną, i do niczego nie dążą, ty lk o żeby się
Dostları ilə paylaş: |