Portrety literackie



Yüklə 11,71 Mb.
Pdf görüntüsü
səhifə100/106
tarix01.08.2018
ölçüsü11,71 Mb.
#60023
1   ...   96   97   98   99   100   101   102   103   ...   106

Pewnego  dnia  pojechałem  do  musselima  na  pięk­
nym   moim  Maktabacie,  i  przejeżdżać  mi  w ypadło  tłu m y 
zebrane  na  placu  bazarowym.  Musselim  postrzegłszy  mię 
jadącego,  zawołał  stojąc  w   oknie:  „O   emirze!  dla  czego  na­
rażasz  swego  konia  na  spojrzenie  ty lu   -obcych  ludzi? 
Zsiadłszy  z  konia, poszedłem  go  przyw itać,  a  on  m i  ciągle 
m ów ił,  żebym  M aktabata  postaw ił  w   jego  sta jn i  i   nie  w y ­
prowadzał  ty lk o   w   nocy,  kie d y  nikogo  nie  ma  na  ulicy. 
N ie  wierząc  w   uroki,  śmiałem  się  w   duchu  z  tego  przesą­
du, i  po  skończonej  wizycie  wsiadłem  na  M aktabata  i   w ra ­
całem  do  siebie.  W ypadło  m i  przejeżdżać  przez  ciasną  , 
uliczkę,  gdzie  przed  domem  siedziała  ja k a ś   stara  T u rko - 
manka  z  niezasłonioną  twarzą;  baba  ta  ujrzawszy  mię,  wsta­
ła   i  rzekła:  „J a k iż   to  piękny  rum ak  pod  tobą!”  —   nie  do­
dawszy  zw ykle używanego  wyrazu:  „M aszullach,”  k tó ry   ma 
własność  odganiania  uroków.  Tknęło  mię  to,  bo  stara  m ia­
ła   w zrok  nieprzyjem ny  i  przeszywający,  i  o  tem  spotkaniu 
opowiedziałem  memu  lekarzowi  Ckotynieckiemu. 
Przeczu­
cie  nie  om yliło.  Tego  samego  dnia  około  7 w   wieczór  M ak- 
tabat  dostał  mocnej  gorączki,  i   ta k   nim   rzucała,  że  sobie 
łeb  roztrzaskał  o  belki  dość nizkiego  pułapu.  N azajutrz ju ż
było  po  nim .”
Pobyt  emira  przeciągnął  się  w   Tarsie.  Spostrzegł  on, 
że  władze  tureckie,  pomimo  grzecznego  obchodzenia  się 
z  nim,  pomimo  dawanych  mu  pochwał  za  wyratow anie 
z  Halebu  kilkunastu  T atarów   sułtańskich  i   innych  osób 
zostających  w   niebezpieczeństwie  —   m ia ły  go  ciągle  na 
oku  i  zapewne  b y ły b y   się  oparły  jego  w yjazdow i.  Podej­
rzenie  baszy  Hurszida,  ja k o b y   on  dow odził  rewolucyą 
w   Halebie,  udzielone  lóyło  naczelnikom  baszalików  i   mus- 
selimom  miast.  Z m ia rko w a ł  to  emir,  i   pewnego  dnia,  k o ­
rzystając  z  nieobecności  gubernatora  Tarsu,  postanowił 
czemprędzej  w yplątać  się  z  tej  niebezpiecznej  spiaw y.  Mus­
tafa  A in tib li,  ów  agent  Halebian,  co  m iał  z  sobą  supplikę 
do  sułtana,  ju ż   dawno  z  Tarsu  puścił  się  konno  do  Stam­
bułu  i  pewnie  b y ł  na  miejscu. 
„J a   z  mojej  strony 
mó­
w i  Ezewuski  —   także  robiłem  co  mogłem,  żeby  się  prę­
dzej  dostać  do  stolicy,  ale  przekonałem  się,  że  mię  strze­
żono. 
A   że  na  stajni  miałem  zawsze  posiodłane  konie,
E M IR   T A D Z -E L   F A H E R . 
303


więc  upatrzywszy  dogodną  chw ilkę,  prosiłem  pana  Danta- 
n a   i  pana  PeretiePa,  aby  w   mojćm  im ieniu  pożegnali  mus- 
selima,  gdy  w róci,  i  w ytłóm aczyli  mu,  że 'w   skutek  listów  
w zyw ających  mię  do  stolicy,  musiałem  w yjazd  przyśpieszyć. 
Jakoż  o  pół  do  trzeciej  po  obiedzie  wsiadłem  na  koń, 
wziąwszy  z  sobą  dwóch  moich  T atarów   Alego  i  Mustafę, 
i  puściłem  sie  do  Jajlahu,  pierwszej  stacyi  pocztowej.  Tam 
przesiadłszy  się  na  świeże  konie,  odesłałem  własne  do 
Tarsu,  a  sam  pędziłem  dalej. 
Wjechawszy  w  k ra j  górzy­
sty,  uczułem  nagłą  zmianę  tem peratury.  W   okolicy  Tarsu, 
choć  to  było  w   lu ty m   (1820),  panowała  ju ż   wiosna  ukw ie­
cona  i  wonna,  a  na  tych  wyżynach  otaczających  kotlinę 
A zyi  Mniejszej,  d ą ł  w ia tr  ze  śniegiem.  Przyodzianemu  le k ­
ko  w   in d yjskie   muśliny,  bo  ja k   stałem  ta k  puściłem  się 
w   drogę,  ostry  ten  k lim a t  dokuczył  m i  potężnie,  i  dopiero 
gdym   spuścił  się  na  płaszczyznę  w   Sujucie,  powietrze  było 
mniej  ostre...”
Pokazuje  się,  że  źle  było  koło  naszego  podróżnika, 
kie d y  w  łekkiem   odzieniu  w y b ra ł  się  przebywać  całą  Azye 
Mniejszą...  P rzebył  ją   je d n a k  bez  przypadku,  a  podobno 
nie  pierwszy  raz  przebyw ał  te  kra je ;  opowiada  bowiem 
w   innem  miejscu,  ja k   puściwszy  się  raz  z  A k r y   na  koniu, 
spotkał  w   drodze  trzech  T atarów   czyli  gońców  sułtańskich 
któ rzy  zw ykle  pędzą  co  koń  wyskoczy,  i  jech a ł  z  nim i  do 
Stambułu.  Przestrzeń  tę  ogromną  przeleciał  w   13  dniach 
i   nocach. 
Tatarow ie  ci  dojechawszy  do  Lew keh  (o  k ilk a ­
naście  m il  od  stolicy),  nie  m ogli  dłużej  w ytrzym ać  i  p lu li 
ju ż   k rw ią ,  kie d y  on  ze  swoimi  ludźm i  dalej  te  podróż  od- 
praw iał. 
„Szalona  ta  jazda  —   m ów ił  em ir  —   zrobiła  m i 
w ie lką   sławę  na  całym   Wschodzie,  gdyż  ci  gońcy  tatar­
scy  roznieśli  ją   na  wszystkie  strony. 
Z  tego  to  powodu 
dano  m i  przydomek:  „D żecar  el  cheil,”   czyli  k a t  na  k o ­
n ie .”
E m ir  stanąwszy  w   Konstantynopolu,  udał  się  do  swe­
go  bankiera  pana  D autz’a.  Wieczorem  nadszedł  sam  Musta­
fa  A in tib li  uwiadom iony  o  jego  przybyciu,  także  i  pan 
Jouannin,  tłómacz  ambassady  francuzkiej,  poczem  wszyscy 
trzej  w yszli  do  osobnej  izby,  gdzie  czytano  papiery  i   lis ty  
przywiezione  przez  emira...  Lecz  ani ta  supplika  do  sułta-
304 
D Z IE Ł A   L U C Y A N A   S IE M IE N S K IE G O .


E M IR   T A D Z -E L   F A H E R .
na,  ani  lis ty   polecające  —  wszystko  to  na  nic  się  ju ż   nie 
zdało,  bo  rewolucya  w   Halebie  dawno  b yła   pokonana, 
a  g ło w y  Kaczego  i   innych  przywódców  buntu  w ysta w io ­
ne  u  bram y  Seraju,  czyniły  zbytecznemi  wszelkie  zabiegi. 
Szczęście  w ielkie,  źe  dokumenta  te  wcześniej  o  k ilk a   t y ­
godni  nie  dostały  się  do  stolicy,  bo  w ięcejby  n a ro b iły   złe­
go,  niż  pożytku  przyniosły. 
Owych  bowiem  500  podpi­
sów  na  suppłice  byłoby  wskazało  tyleż  głów   pod  miecz  k a ­
towski...
T u   b y ł  koniec  arabskich  awantur  naszego  emira,  z  któ ­
rych  w ybrałem   więcej  interesujące  epizody...  Opowiadanie 
swoje  kończy  on  następującą  apostrofą:
„N iew id zia ln a   ręka  przedwiecznego  i  miłosiernego 
Boga  strzegła  mię  pośród tych  ciemności,  a  K aukab  (gw iaz­
da)  była  moją  przewodniczką. 
Chwała  niech  będzie  Bo­
gu  w ładcy  dwóch  światów  i  królow i  kró ló w   na  ostatecz­
nym  sądzie!”
Ograniczając  się  w   tej  monografii  W acława  Rzewu­
skiego  na  skreśleniu  własnych  jego  przygód  i  wytłómacze- 
niu  osobistego  charakteru,  nie  dotykałem   innych  stron  dzie­
ła   jego,  które  pod  względem  naukowych  badań  o  Wscho- 
ldzie,  szczególniej  etnograficznych  i  geograficznych,  m ogły 
mieć  w   swoim  czasie  niepoślednie  znaczenie.  Maź  p ełny 
obszernej  nauki  i  oczytania,  biegły  w   językach  w schod­
nich,  do  tego  przedsiębierczy  i   narażający  się  na  w ie lk ie  
tru d y   i  niebezpieczeństwa,  zdolniejszym  je s t  i  do  ściślej­
szych  obserwacyj  i  do  o dkryć  rzeczy  dotąd  nieznanych 
lub  źle  pojętych,  niż  każdy  in n y   turysta,  co  nie  rozumiejąc 
m ow y  mieszkańców,  a  tem   samem  nie  będąc  wtajem niczo­
n y   w   ich  życie,  poprzestawać  musi  na  rzucie  o k a ,'  co- 
ja k   fotografia  chw yta 
ty lk o  
zewnętrzną 
przedm iotów 
postać.
Rzewuski  udający  mahometanina,  w ysło w ia ją cy  się 
ja k   A ra b   ro d o w ity,  nieróżniący  się  od  niego 
strojem , 
a  do  tego  zaszczycony  em iralną  godnością,  k tó ra   p rzy  jego 
rozumie,  nauce  i   w yb u ja łe j  fantazyi  daw ała  mu  podw ójną
Dzieła  Lucyana  Siemieńskiego.  Tom  V . 
20


Yüklə 11,71 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   ...   96   97   98   99   100   101   102   103   ...   106




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©www.genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə