CzaryMary Sp z o o. W kwestii praw do wykonań publicznych sztuki należy zwracać si



Yüklə 381,47 Kb.
səhifə2/3
tarix19.11.2017
ölçüsü381,47 Kb.
#11171
1   2   3

Scena trzecia
Anna i Robert ostrożnie badają teren po wyjściu z sypialni. COŚ stoi w tym samym miejscu, w którym zostawili je wieczorem, oboje wzdychają z ulgą. Anna wychodzi do kuchni.
ANNA: Aaaa!
MAMUSIA: Matko Boska!
ROBERT: Co się dzieje? Mama?
ANNA: Mamo, co ty tu robisz?
MAMUSIA: Śniadanie. Co się tak wydzieracie? Mało zawału nie dostałam.
ANNA: Śniadanie?
MAMUSIA: Dla Roberta. Ty to chyba sobie sama potrafisz zrobić?
ANNA: A on to nie ma rąk?
ROBERT: Przestańcie...
ANNA: Jak się tu znalazłaś?
MAMUSIA: Jak to jak? Normalnie. Wstałam z łóżka i przyszłam do kuchni. (do Roberta, teatralnym szeptem) Zawsze ci mówiłam, że ona ma coś nie po kolei...
ANNA: Słyszałam.
MAMUSIA: Przynajmniej nie jest głucha.
ANNA: To też słyszałam! (do Roberta) Zrób coś.
ROBERT: Muszę iść do pracy. Mamy zebranie...
MAMUSIA: Zrobiłam ci omlet z konfiturami. Twój ulubiony. I kakao.
ANNA: On nie ma czterech lat!
ROBERT: Uwielbiam omlet.
ANNA: Świetnie. Zdaje się, że miałeś iść do pracy.
MAMUSIA: Siadaj, siadaj, bo wystygnie.
ANNA: Ja chyba śnię.
MAMUSIA: (do Anny) To dziwne Coś, to na pewno twój pomysł?
ANNA: Robert zamówił w sklepie wysyłkowym.
MAMUSIA: Nie macie na co pieniędzy wydawać? A co to w ogóle jest? Zjadło całe mydło.
ROBERT: Wcale nie zamawiałem. Pyszny omlet.
ANNA: Stwierdził, że przypomina mu ciebie.
MAMUSIA: Jedz, jedz, syneczku. Na pewno nie dojadasz. Tylko ta praca i praca.
ANNA: Jasne, sama skóra i kości. Biedactwo. (do Roberta) Musimy pogadać.
ROBERT: Jak wrócę z pracy...
ANNA: Nie, nie. Teraz.
ROBERT: Spóźnię się.
ANNA: Od tego się nie umiera.
ROBERT: Ale ja...
ANNA: Nie ma żadnego ale. Mamo, chciałabym zamienić słówko z Robertem.
MAMUSIA: A czy ja wam nie daję rozmawiać? No dobrze, dobrze. Już sobie idę.
Mamusia wychodzi.
ANNA: Jak mogłeś?
ROBERT: To tylko omlet...
ANNA: Nie o tym mówię. Miała i tak przyjechać w niedzielę, mało ci było?
ROBERT: Ja jej nie zapraszałem.
ANNA: Nie ty? To kto? Duch Święty?
ROBERT: Myślałem, że ty...
ANNA: Postradałeś zmysły, czy co?
ROBERT: Wiesz, że to możliwe? Przy tobie nawet święty by zwario…
ANNA: (przerywa mu) Dałeś jej klucze?
ROBERT: Ja?
ANNA: Znowu Duch Święty?
ROBERT: Przecież byś mnie zabiła.
ANNA: I zaraz to zrobię, jak mi nie powiesz, co tu się dzieje.
ROBERT: Kiedy ja naprawdę nie wiem.
ANNA: Przestań się jąkać.
ROBERT: Jestem zdenerwowany. Gdzie jest mój inhalator?
ANNA: Kłamiesz. Zawsze dostajesz ataku, jak kłamiesz. Zrób coś z tym.
ROBERT: Byłem u psychologa, powiedział…
ANNA: (znów mu przerywa) Z Tym! (pokazuje na Coś) I ze swoją mamusią.
ROBERT: Ale…
ANNA: Jadę do galerii. Jak wrócę, ma ich tu nie być. Obojga. Wychodzi.
ROBERT: Czy ja kogoś zabiłem w poprzednim wcieleniu?
MAMUSIA: Zrobiłam ci drugie śniadanie…
ROBERT: Kto teraz je drugie śniadanie?
MAMUSIA: Przecież nie teraz. Do pracy ci zrobiłam.
ROBERT: Muszę lecieć.
MAMUSIA: Uważaj na siebie. I nie otwieraj okna w samochodzie, bo cię przewieje. Zawsze byłeś taki delikatny...
ROBERT: Pa, mamo.
MAMUSIA: Zrobię kotleciki na obiad. Takie jak lubisz, z pieczarkami.
Scena czwarta
Robert siedzi w fotelu, pije whisky, jest już lekko zawiany. Wchodzi Anna, niesie całe naręcza toreb z markowych sklepów (buty, ubrania, itp.).
ANNA: (zniesmaczona) Co za dzień.
ROBERT: Widzę, straszny.
ANNA: Jesteś pijany.
ROBERT: Jeszcze nie.
ANNA: Tobie naprawdę się wydaje, że jesteś śmieszny?
ROBERT: Mam nadzieję, że wzięłaś paragony do wszystkich tych skarbów.
ANNA: Zawsze biorę, inaczej nie można wymienić.
ROBERT: Wylali mnie.
ANNA: Co?
ROBERT: Lepiej oddaj to wszystko z powrotem, bo już nas nie stać.
ANNA: Co znowu wykręciłeś? Czy ty się zawsze musisz w coś wpakować?
ROBERT: Likwidują cały pion. Outsourcing.
ANNA: Jakbyście byli dobrzy, to by nie likwidowali. Ile odprawy ci dadzą?
ROBERT: Pensję za dwa miesiące.
ANNA: Co?! Chyba żartujesz?!
ROBERT: Pracowałem tam niecałe pięć lat.
ANNA: I co z tego?
ROBERT: Takie są przepisy.
ANNA: A mówiłam ci, żebyś załatwił sobie kontrakt menedżerski?! Mówiłam. Jak zwykle mnie nie słuchałeś, to teraz masz.
ROBERT: Gardło sobie zedrzesz...
ANNA: Pozwiemy ich. Gdzie jest mój telefon? Mam numer adwokata…
ROBERT: Może powinnaś ich w ogóle wysadzić w powietrze?
ANNA: Z czego zapłacimy hipotekę?
ROBERT: Nie znosiłem tej roboty.
ANNA: Gdzie ten numer? Co ty opowiadasz? Upadłeś na głowę? Stracimy mieszkanie, galerię…
ROBERT: Nieźle płacili, to fakt...
ANNA: Nigdy nie umiałeś zadbać o swoje interesy.
ROBERT: Szef to imbecyl. Dno, zero, debil. Nie wiem, jak skończył studia. Może kupił dyplom na bazarze.
ANNA: Do pracy chodzi się zarabiać pieniądze, a nie prowadzić intelektualne rozmowy z szefem. Szlag by to...
ROBERT: Mama! Za ile obiad?
ANNA: Co?
MAMUSIA: Jeszcze chwilkę!
ANNA: Jak się umawialiśmy? Jak się umawialiśmy? Co miałeś zrobić? Nie mów mi, że to Coś też tu jest?
ROBERT: Chyba lubi obierki.
ANNA: Jak się można z tobą na cokolwiek umówić?
ROBERT: Ja się z tobą nie umawiałem. Ty się umówiłaś. Jak zwykle sama ze sobą.
ANNA: Dłużej tego nie wytrzymam!
ROBERT: A gdyby tak rzucić to wszystko i wyprowadzić się w Bieszczady? Albo nad morze?
ANNA: Dzwonię do prawnika, nie można tego tak zostawić.
ROBERT: Kupiłbym sobie psa. Zawsze chciałem mieć psa, tylko mama nie pozwalała. Albo wziąłbym ze schroniska.
ANNA: Nie odbiera, może jest w sądzie.
ROBERT: Pudla. Albo wyżła.
MAMUSIA: Nie możesz mieć psa, masz astmę. Trzymaj, kompocik. Zaraz będą kotleciki.
ROBERT: Głowa mnie boli…
MAMUSIA: A kto pije na pusty żołądek?
ANNA: Mamo, czy ty widzisz, co on wyprawia?
MAMUSIA: Zje domowy obiadek, to od razu mu się poprawi.
ANNA: Zwolnili go z pracy, a on…
MAMUSIA: Powinnaś go wspierać. W końcu jesteś jego żoną. Niestety.
ANNA: Mogłabyś mi pomóc. Chociaż raz w życiu.
MAMUSIA: A co robię?
ROBERT: Możecie ciszej?
ANNA: Mamy kredyt do spłacenia.
MAMUSIA: Było tak od razu mówić. No przecież, że wam pomogę. Mam ze dwadzieścia tysięcy na koncie. Ile macie tego kredytu?
ANNA: Dwa miliony.
MAMUSIA: Co? Jak to dwa miliony? Dwa miliony czego? Robert?
ROBERT: Nie no, mniej. Ze trzysta tysięcy już spłaciliśmy. Może więcej nawet.
MAMUSIA: Żartujecie sobie ze mnie? Dwa miliony? Co można kupić za dwa miliony?
ANNA: Mieszkanie.
ROBERT: Galerię.
ANNA: Samochody. Dekoratora trzeba było wziąć. Tylko się tak wydaje, że to dużo…
MAMUSIA: Wydaje się? Matko Boska! A matka cię nie uczyła, że jak się nie ma, to się nie kupuje? Chyba zawału zaraz dostanę. I co dalej będzie?
ROBERT: Nic. Najwyżej nas zlicytują.
ANNA: I ty to mówisz tak sobie?
ROBERT: I tak przecież ze wszystkiego jesteś niezadowolona. Dywan nie taki, wanna nie taka…
ANNA: Przesadzasz, jak zwykle przesadzasz. I jak zwykle masz wszystko gdzieś. Chcesz mieszkać pod mostem? Tak? To się tam wyprowadź, ja chcę normalnie żyć! Może zamiast tak siedzieć, zacząłbyś szukać pracy?
ROBERT: A ty może mogłabyś się wreszcie zamknąć?
ANNA: Jak do mnie powiedziałeś?
ROBERT: Zamknij się.
MAMUSIA: Robert! Czego cię matka uczyła? Szacunku! Przeproś Anię, ale już!
ROBERT: Ale mamo…
MAMUSIA: Nie ma żadnego ale. Kłócić się możecie, ile wam się podoba, ale bez chamstwa. Nie tak cię wychowałam.
ROBERT: Jasne, pozabijać się możemy. Byle kulturalnie.
Niepostrzeżenie pojawia się Coś i staje sobie z boku.
MAMUSIA: Powiedziałam coś.
ROBERT: Przepraszam.
ANNA: (zauważa COŚ) O matko!
MAMUSIA: Hm...
ANNA: To coś tu jest! Miałeś się tego pozbyć!
MAMUSIA: Kupujecie żywe stworzenie, a teraz chcecie się pozbyć?
ROBERT: Ja tego nie kupowałem.
ANNA: Zrób coś!
ROBERT: Daj mi spokój, do jasnej...! Przepraszam.
MAMUSIA: Siadajcie do stołu. (matka krząta się i co chwila wychodzi do kuchni)
ANNA: Nie będę jadła, dopóki to coś tu jest.
ROBERT: Ja będę, jestem głodny.
MAMUSIA: A wiecie, że to coś umie powtarzać melodie?
ANNA: Zjada mydło i podśpiewuje. Cudownie.
Robert nuci jakąś melodię, COŚ powtarza.
ROBERT: O kurczę!
Znów nuci, COŚ znów powtarza.
ROBERT: Słyszałaś? Niesamowite!
ANNA: Sprawdź, a nuż w magiczny sposób spłaca kredyty?
ROBERT: Jada mydło, może wredne baby też?
ANNA: No to niedługo zostaniesz sierotą.
MAMUSIA: Obiad na stole!
Dzwonek do drzwi.
ANNA: O matko, to pewnie Adam i Marta. Na śmierć zapomniałam, że mieli wpaść.
ROBERT: I na śmierć zapomniałaś mi o tym powiedzieć.
ANNA: Nie zaczynaj, otwórz. Podobno mają jakieś niesamowite wieści.
ROBERT: Sama otwórz.
Anna otwiera drzwi, wchodzą Marta i Adam.
ADAM: Jest interes do zrobienia!
MARTA: (zauważa COŚ) Ojej, co to jest?
ADAM: To nie wy...?
Reakcja Marty i Adama wskazuje, że nie mają z Cosiem nic wspólnego.
ANNA: To coś je mydło.
ROBERT: I stepuje.
Z kuchni dobiega potworny hałas.
ANNA: Przepraszam was na chwilę. (wychodzi)
MARTA: Mała by zwariowała z radości, gdzie to kupiliście?
ADAM: Byłoby idealne do działu reklamy w firmie!
ROBERT: Jak chcecie, to sobie to weźcie.
Dzwoni telefon Marty, COŚ powtarza melodyjkę.
MARTA: Słyszałeś?
ADAM: Niesamowite!
MARTA: (do telefonu) Halo? Spokojnie, nic nie rozumiem... Co?!
ADAM: Matko Boska, co tym razem?
MARTA: Mała wymówiła „R”!
ADAM: Superrr! Superrr! Co powiedziała?
MARTA: (do telefonu) Jakie to było słowo? O matko...
ADAM: To, co myślę...? Super.
Wchodzą Anna i Mamusia.
MAMUSIA: Adaś! Martusia! Ile ja was nie widziałam!
MARTA: Świetnie pani wygląda.
ADAM: Jak zwykle zresztą.
MAMUSIA: Siadajcie, zjecie z nami obiad.
MARTA: Nie, nie, dziękujemy…
MAMUSIA: Starczy dla wszystkich, nasmażyłam górę kotletów.
ADAM: Ale pachnie...
MAMUSIA: Naleję wam kompotu.
ROBERT: Co to był za interes do zrobienia?
MARTA: Pamiętacie ten dom dwie posesje dalej? Z gankiem?
ANNA: Ten, co wam się tak podobał?
MARTA: Właścicielka zdecydowała się zamieszkać z synem…
ADAM: Już mocno starsza jest.
MARTA: Wyjeżdża do Stanów i chce to sprzedać.
ADAM: Za bezcen.
MARTA: Dla nas ten dom jest za mały, bo dzieciaki i w ogóle, ale może wy byście chcieli?
ADAM: Dom jest w świetnym stanie.
MARTA: A za domem jest wielka działka. Malwy, słoneczniki, kawałek starego sadu, hortensje. Normalnie zaczarowany ogród.
ADAM: Dla samej działki warto.
MARTA: Mogłabym stamtąd nie wychodzić. (do Anny) Musisz to zobaczyć, od razu będziesz chciała to namalować.
ANNA: Od lat nie maluję, przecież wiesz.
MARTA: Jak to zobaczysz, nie wytrzymasz. Sama miałam ochotę kupić płótno i farby.
ADAM: A ta weranda? Można siedzieć, nawet jak pada deszcz.
MARTA: Przyjedźcie do nas, obejrzycie. Pani Róża, właścicielka, jest bardzo sympatyczna.
ADAM: A jakie konfitury smaży…
MARTA: Z własnych wiśni. Obłęd.
ANNA: To chyba nie jest najlepszy moment…
MARTA: Coś się stało? Mama…?
ROBERT: Nie, nie, po prostu mamy ściski finansowe.
ANNA: Robert stracił pracę.
MARTA: Jak to?
ADAM: Stary, przecież ty tam miałeś świetną pozycję. Podpadłeś komuś?
Robert robi kwaśną minę.
MARTA: Możemy wam jakoś pomóc?
ADAM: Jakbyście potrzebowali kasy albo czegokolwiek, to wiecie…
ROBERT: Masz na zbyciu półtorej bańki?
ADAM: O cholera…
ANNA: Dzięki, naprawdę to doceniamy.
ROBERT: Mamo, a ty nie zjesz z nami?
MAMUSIA: Ja już jadłam. Jedzcie, jedzcie.
MARTA: I co teraz zrobicie?
ANNA: Robert musi szybko znaleźć pracę. Inaczej nas zlicytują.
ROBERT: Do takiego kołchozu na pewno już nie pójdę.
ANNA: Kołchozu?
ROBERT: Nie będę pracował w korporacji.
ADAM: Może załóż własną firmę, znasz się na tym.
ROBERT: Na ten moment najchętniej bym zniknął.
ANNA: Jak zwykle, głowa w piasek.
ROBERT: Kiedyś mieszkaliśmy w kawalerce i było dobrze.
ANNA: Wnęka kuchenna i za krótkie łóżko? Ja dziękuję.
ROBERT: Dla ciebie nie było za krótkie.
ADAM: Popytam znajomych, może ktoś, coś...
MAMUSIA: Komuś jeszcze kompotu?
MARTA: Pyszne kotlety.
MAMUSIA: Jedz, jedz, na zdrowie.
ANNA: Nie ma jak u mamy, co?
ADAM: Moja mama robiła takie zawijane, jak to się nazywa…?
MAMUSIA: Zrazy?
ADAM: No, jak ja bym zjadł coś takiego…
MAMUSIA: Mogę zrobić, żadna filozofia.
MARTA: Nie sęp.
MAMUSIA: Kiedy to dla mnie żaden kłopot.
ANNA: A może obaj nauczylibyście się gotować?
ROBERT: Nie będziemy wam robić konkurencji.
ADAM: Ja umiem robić kulebiak. I karpatkę. I krupnik.
ANNA: No proszę.
ROBERT: (próbuje zmienić temat) To jak? Chcecie to coś?
ADAM: Pewnie!
ANNA: Chcą zabrać to coś? Serio?
ADAM: Zagra w reklamie. Będzie hit!
ROBERT: Jest wasze.
MARTA: Pójdziesz z nami? No, chodź...
COŚ nie reaguje.
ADAM: Cip, cip, cip...
Anna daje Marcie kostkę mydła.
MARTA: Chodź, zobacz, mamy pyszne mydełko. Kici, kici...
COŚ pozostaje niewzruszone.
ADAM: Może trzeba mu trochę pomóc?
Adam próbuje popchnąć COSIA, COŚ zapiera się z całych sił.
MARTA: Najwyraźniej bardzo się do was przywiązało.
ANNA: Taaak...
MAMUSIA: (z offu, gwiżdże) Chodź, mam świeżutkie obierki!
COŚ posłusznie idzie do kuchni. Wszyscy w szoku.

Scena piąta
W salonie stoją nowe fotele i kanapa. Mamusia prasuje koszule, wchodzi Anna.
MAMUSIA: O, już jesteś.
ANNA: Gdzie Robert?
MAMUSIA: Nie wiem, pojechał gdzieś.
ANNA: Raczej nie tam, gdzie powinien.
MAMUSIA: Mówił, że musi coś załatwić.
ANNA: Czy on zawsze taki był?
MAMUSIA: Jaki?
ANNA: Nieważne. Mamo, co ty robisz?
MAMUSIA: Nie widzisz? Prasuję.
ANNA: Skąd wzięłaś te koszule?
MAMUSIA: Z szafy.
ANNA: Przecież ja już je prasowałam.
MAMUSIA: A tak, kochanie, prasowałaś. Ale nie u p r a s o w a ł a ś.
ANNA: Zawsze musisz to robić?
MAMUSIA: Ale co?
ANNA: Krytykować mnie.
MAMUSIA: Przecież ja nic nie mówię.
ANNA: Nie musisz. Bez słów też świetnie ci wychodzi.
MAMUSIA: Jestem od ciebie starsza.
ANNA: A co to ma do rzeczy?
MAMUSIA: Nie powinnam tego robić, żylaki mam, kręgosłup mi siada.
ANNA: Czy według ciebie ja cokolwiek robię dobrze?
MAMUSIA: Sama powinnaś wiedzieć, kiedy coś jest dobrze zrobione.
ANNA: Nie odwracaj kota ogonem.
MAMUSIA: O co ci chodzi?
Anna dopiero teraz zauważa zmiany w umeblowaniu.
ANNA: O nie. Nie. Nie! Co to jest? (pokazuje kanapę)
MAMUSIA: Wiem, że nie macie pieniędzy. Kupiłam wam nową kanapę, tamta była taka powycierana, że wstyd było ludzi wpuścić do domu.
ANNA: Nie wierzę. Nie wierzę.
MAMUSIA: To nic takiego, promocja była.
ANNA: Gdzie jest mój skórzany, ręcznie postarzany chester?
MAMUSIA: Co?
ANNA: Chester. Kanapa. Ta, co tu stała.
MAMUSIA: A, wywieźli na śmietnik. Ci od mebli. Dałam im parę złotych i obiecali, że się tym zajmą. Trochę marudzili, że taka wielka, i że nie bardzo jest gdzie to wyrzucić.
ANNA: Kiedy to było?
MAMUSIA: Rano, jak wyszliście do pracy. Znaczy ty do pracy.
ANNA: Ja chyba śnię. Mam omamy.
MAMUSIA: To naprawdę nic takiego, tania i naprawdę wygodna. Można gościom rozłożyć.
ANNA: Masz coś na uspokojenie? Muszę wziąć coś na uspokojenie.
MAMUSIA: Zaraz ci przyniosę. (przynosi tabletki) To trzeba pod język. Jedną!
Wchodzi Robert.
ROBERT: Byłem na wsi u Adama, zobacz, co przywiozłem. Morele. Prosto z drzewa! Ten dom, o którym mówili Marta i Adam jest naprawdę niesamowity. Coś się stało?
ANNA: Nie, no skądże.
ROBERT: To czemu się nie odzywasz?
ANNA: Czy ty widzisz, na czym ja siedzę?
ROBERT: Co to jest?
MAMUSIA: Chciałam wam zrobić niespodziankę!
ROBERT: Mamo, gdzie jest nasza kanapa?
MAMUSIA: Ta też jest wasza.
ROBERT: Wiesz, ile kosztowała tamta?
MAMUSIA: Co z tego, ile kosztowała. Zniszczyła się, trzeba było kupić nową. Wy macie ten kredyt, ja mam trochę oszczędności...
ROBERT: Mamo, tamta kanapa była zupełnie nowa. Kupiliśmy ją miesiąc temu.
MAMUSIA: Tak szybko się powycierała? Ale teraz szajs robią…
ANNA: Była celowo robiona na starą.
ROBERT: I dlatego była droższa.
ANNA: Szukałam takiej dwa lata.
ROBERT: Mamo, nie możesz ot tak sobie wyrzucać nam mebli.
ANNA: I wstawiać takich koszmarków.
MAMUSIA: Ja tylko chciałam zrobić wam niespodziankę…
ANNA: Podobno wywieźli ją na śmietnik. Ci z firmy meblowej.
ROBERT: Mamo, masz jakąś ulotkę albo paragon? Może uda się to jakoś odkręcić. Bierze paragon, telefon i wychodzi.
MAMUSIA: (obrażona) Ja nie wiedziałam…
ANNA: To teraz już mama wie.
Dzwonek do drzwi. Anna otwiera, wraca z bukietem kwiatów.
MAMUSIA: Robert ci robi takie niespodzianki?
ANNA: Chyba żartujesz.
MAMUSIA: Jego ojciec – to był dopiero romantyk…
ANNA: Jak widać geny to nie wszystko. (znajduje bilecik dołączony do kwiatów) „Zwariowałem dla Pani. R.”
MAMUSIA: A jednak.
Wraca Robert.
ROBERT: No niestety, kanapa pojechała na wysypisko. Chociaż podejrzewam, że chłopcy raczej opchnęli ją komuś za flaszkę.
ANNA: Czy wszyscy faceci myślą, że wystarczy kupić kobiecie wiecheć i wszystko co złe, pójdzie w niepamięć?
ROBERT: W twoim przypadku nie liczyłbym na to.
ANNA: „Zwariowałem dla Pani. R.”?
ROBERT: Ja bym napisał „zwariowałem przez ciebie”.
ANNA: Jasne.
ROBERT: I raczej dołączyłbym kaktusa albo pęk pokrzyw.
ANNA: Mamo, słyszysz? Słyszysz?
MAMUSIA: Od kogo w takim razie te kwiaty?
ANNA: Skąd mam wiedzieć?
ROBERT: Chyba powinnaś wiedzieć, kto ci wysyła kwiaty.
ANNA: Jesteś zazdrosny.
ROBERT: Nie bądź śmieszna.
ANNA: To co za różnica, od kogo kwiaty?
ROBERT: Dla mnie żadna.
ANNA: Właśnie widzę.
Dzwonek do drzwi.
ROBERT: Pewnie kolejny bukiet, od kolejnego wielbiciela.
Idzie otworzyć.
ANNA: Zaczyna mi się to podobać.
MAMUSIA: Co tu się wyprawia?
Robert wraca, niesie list.
ROBERT: To z banku. Wzywają nas do natychmiastowej spłaty kredytu. Dowiedzieli się, że straciłem pracę. Sukin…
ANNA: Ale jak?
ROBERT: Skąd weźmiemy pieniądze?
ANNA: Do kiedy mamy to spłacić?
ROBERT: Dali nam dwa tygodnie.
MAMUSIA: Ale jak to? Dlaczego?
ROBERT: Kapitalizm, mamo. Kapitalizm mamy.
MAMUSIA: Ale tak nie można…
ANNA: Żartujesz? Co z tym zrobimy?
ROBERT: Dobre pytanie.
ANNA: Za miesiąc mam wernisaż Ferrota. Zaprosiliśmy prawie tysiąc osób. Nie mam teraz czasu na zajmowanie się kredytem.
ROBERT: Może sobie te obrazy pod mostem powiesisz?
ANNA: Ferrot to rzeźbiarz.
ROBERT: Tym lepiej, ściana niepotrzebna.
ANNA: Ciebie to bawi?
ROBERT: Jak nie spłacimy tego kredytu, za miesiąc nie będzie galerii. Kiedy to do ciebie dotrze?
ANNA: Chyba nie mówisz poważnie?
MAMUSIA: Dzieci, nie kłóćcie się.
ANNA: My się kłócimy?
ROBERT: Jesteśmy w kropce.
ANNA: Wszystko zaczęło się od tego twojego czarodzieja. Od tamtej pory wszystko się wali.
ROBERT: Faktycznie, masz rację. Zaraz, zaraz… Jak to było…? (zamyśla się)
Dzwonek do drzwi. Anna otwiera. Wchodzi Adorator z ogromnym bukietem kwiatów.
ADORATOR: Nareszcie! Nareszcie mogę osobiście złożyć pani uszanowanie.
MAMUSIA: (do Roberta) Kto to jest?
Robert nie odpowiada, jest zamyślony.
ANNA: Czy my się znamy?
ADORATOR: Rudolf Ciąćka, do usług. Jakże się cieszę, że panią widzę. Już się nie mogłem doczekać tego spotkania.
MAMUSIA: (znów do Roberta) To malarz jakiś? Dziwny taki.
Robert znów nie odpowiada, myśli intensywnie.
ANNA: Przepraszam, ale nie mogę skojarzyć…
ADORATOR: Ależ oczywiście, oczywiście. Widzi pani, myśmy jeszcze nie mieli przyjemności się spotkać.
MAMUSIA: Napije się pan czegoś?
ADORATOR: To zapewne pani mama. Czarująca. Z przyjemnością napiłbym się herbaty, jeśli pani pozwoli.
ROBERT: (do siebie) Umowa! Gdzie jest ta umowa?!
Robert wychodzi, Mamusia też – idzie zrobić herbatę.
ANNA: To matka mojego męża.
ADORATOR: Na szczęście małżeństwo to rzecz odwracalna.
ANNA: Słucham?
ADORATOR: Dziś rano moje serce zatrzymało się na chwilę. Świat przestał istnieć, byliśmy tylko my dwoje: Pani i ja. Od tamtej pory trwam w tym radosnym uniesieniu…
ANNA: Nie rozumiem.
ADORATOR: Szła pani ulicą i nagle wdepnęła pani w… no wie pani… w psią… Widzi pani, taka kultura – psa wyprowadzą, ale sprzątnąć po nim to już…
ANNA: Przepraszam, o czym pan mówi?
ADORATOR: Od tamtej chwili zupełnie dla pani zwariowałem. Nie pozwolę, aby taka niebiańska istota kalała swe stopy stąpając po ziemi. Będę panią nosił na rękach…
Bierze ją na ręce.
ANNA: Niech mnie pan puści!
ADORATOR: Będę panią wielbił jak boginię.

Wchodzi Mamusia.
MAMUSIA: Co się tu dzieje?
Wchodzi Robert.
ROBERT: Co się tu dzieje?
ANNA: Robert, zrób coś. Ten facet to wariat.
ADORATOR: Tak, zwariowałem dla pani.
ROBERT: Proszę puścić moją żonę.
ADORATOR: Już niedługo…
ROBERT: Natychmiast!
ADORATOR: Już niedługo nie będzie pańską żoną. Zabieram ją od pana. Pan nie ma pojęcia, jak należy dbać o kobietę. (do Anny) Będę pani masował stopy, będę grał na mandolinie najpiękniejsze piosenki o miłości, a potem pojedziemy do Ciechocinka…
Mamusia nie wytrzymuje i wali Adoratora srebrną tacą, na której przyniosła herbatę, w łeb.
MAMUSIA: (do Roberta) Co tak stoisz jak sierota? Zrób coś.
ANNA: Wynoś się stąd, ty popaprańcu.
ADORATOR: (do Mamusi) Zwariowałem dla pani... Zwariowałem dla pani…
ROBERT: (do Mamusi) Chyba go za mocno walnęłaś.
MAMUSIA: Zaraz mu jeszcze poprawię.
ROBERT: (do Anny) Możesz mi powiedzieć, o co tu chodzi?
ANNA: Czy ja wyglądam na taką, co wie, o co tu chodzi?
ROBERT: Chciałem zauważyć, że ten facet nosił cię na rękach. I zdaje się, chce, żebyś mnie dla niego zostawiła.
ANNA: Przecież to jakiś wariat.
MAMUSIA: (Adorator próbuje całować Mamusię po nogach) Zabierzcie go. Bo go zaraz zabiję.
ROBERT: Może i wariat, ale cię dotykał. A ty mu na to pozwoliłaś.
ANNA: Nagle się zazdrosny zrobiłeś?
ROBERT: Ja? Zazdrosny?
MAMUSIA: Zróbcie coś!
ROBERT: W życiu nie byłem bardziej zazdrosny.
ANNA: Ha! Powiedziałeś to. Powiedziałeś!
ROBERT: Mniej. Miało być „mniej”! Przejęzyczyłem się.
ANNA: Tak czy inaczej…
MAMUSIA: Robert!
ROBERT: Tak, mamo?
MAMUSIA: Zrób coś z nim.
ADORATOR: Kocham panią.
ANNA: Wszyscy faceci są tacy sami. Jeszcze chwilę temu kochał podobno mnie.
MAMUSIA: Bo za siebie nie ręczę!
ROBERT: Ale co ja mam zrobić?
MAMUSIA: Jak na mój gust, możesz mu dać w mordę.
ANNA: W mordę? Mamo, jak nas kiedyś zaczepili pod klubem, ledwo go dogoniłam.
ROBERT: (do Anny) Doigrasz się.
ANNA: Ale się boję…
MAMUSIA: Mam mu znowu tacą…?
ROBERT: No przecież próbuję…
MAMUSIA: Ty nie próbuj, ty go stąd zabierz. Ale już!!!
Zdesperowany Robert wywleka Adoratora za drzwi.
ANNA: To działa.
ADORATOR: (po drodze) Zwariowałem dla pani! Zwariowałem dla pani!
ANNA: Dom wariatów.
MAMUSIA: To nie na moje nerwy.
ROBERT: Podrapał mnie, skurczybyk.
ANNA: Ten facet?
ROBERT: Nie, kot sąsiadki.
MAMUSIA: Szybko, trzeba przemyć. Jeszcze zakażenia dostaniesz.
ANNA: Mamo, to tylko kot.
ROBERT: Jak Adama podrapały, mało się nie zabiłaś, tak leciałaś go opatrywać. Tylko nie mów, że jestem zazdrosny!
ANNA: Mamo, przyniesiesz wodę utlenioną?
Mamusia wychodzi.
ROBERT: Chyba zadzwonię na policję. Te kocury w końcu kogoś zabiją.
ANNA: Nie przesadzaj.
ROBERT: Miałem ci coś powiedzieć. Coś ważnego. Zapomniałem. O czym rozmawialiśmy, zanim pojawił się ten pajac?
ANNA: Nie pamiętam. Boli?
ROBERT: Nie cierpię kotów. To było ważne… Co to było…?
ANNA: Myślałam, że już ci na mnie nie zależy.
Wpada Mamusia z wodą utlenioną.
MAMUSIA: Lepsza by była jodyna. Kiedyś…
ANNA: Daj, ja to zrobię.
ROBERT: Aaauu! Szczypie! (Anna dmucha na ranę) Szczypie. (domaga się czułej uwagi) Szczypie… Zależy. Pewnie, że mi zależy.


Yüklə 381,47 Kb.

Dostları ilə paylaş:
1   2   3




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©www.genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə