Autobiografia jogina ludziom dobrej woli



Yüklə 2,03 Mb.
səhifə5/42
tarix17.11.2018
ölçüsü2,03 Mb.
#80177
1   2   3   4   5   6   7   8   9   ...   42

Nie ulegało dla mnie wątpliwości, że tytan, który stał przede mną, potrafi przeobrazić tygrysa w domowego kota. Czandi i ja słuchaliśmy go z szacunkiem, a on pouczał nas życzliwie.

- Umysł jest władcą mięśni. Siła, z jaką młot uderza, zależy od włożonej weń energii: siła, którą przejawia cielesne narzędzie człowieka, zależy od jego agresywnej woli i odwagi. Umysł w dosłownym znaczeniu przetwarza i podtrzymuje ciało. Pod naciskiem instynktów z dawnych wcieleń siła lub słabość przenika stopniowo do świadomości człowieka. Znajduje to swój wyraz w nawykach i przyzwyczaje-|ach, które z kolei konkretyzują się w postaci pożądanego lub niepożądanego ciała. Zewnętrzna słabość ma swe źródło w umyśle, Jego błędnym kole ciało skrępowane jest przez przyzwyczajenia, co Powoduje, że z kolei umysł karleje. Jeśli pan pozwala, aby rządził nim

53

52

sługa, to sługa staje się autokratą: w podobny sposób umysł może się stać niewolnikiem podległym wymaganiom ciała.



Dzięki niezłomnemu uporowi w myśleniu o zdrowiu i sile przezwyciężyłem tę słabość. Mam wszelką podstawę do wysławiania siły umysłu, która - jak przekonałem się - jest rzeczywistym zwycięzcą bengalskiego tygrysa.

- Czcigodny Swami, jak sądzisz, czy mógłbym kiedyś walczyć z tygrysami? - Był to pierwszy i ostatni raz, kiedy tak dziwaczna myśl i ambicja nawiedziły mój umysł.

- Tak. - Swami uśmiechnął się. - Istnieją jednak różne rodzaje tygrysów; niektóre z nich wałęsają się po dżunglach ludzkich namiętności i pożądań. Przez bicie pięścią dzikich zwierząt nie zdobywa się żadnych duchowych korzyści. Bądź raczej zwycięzcą nad wewnętrznymi drapieżnikami.

- Czy moglibyśmy usłyszeć, panie, w jaki sposób zmieniłeś się z pogromcy dzikich tygrysów w pogromcę dzikich namiętności?

Tygrysi swami zapadł w milczenie. W oczach jego widoczne było cofanie się w przeszłość i przywoływanie wizji minionych lat. Zauważyłem w jego umyśle lekką walkę, zanim zdecydował się uczynić zadość mej prośbie. Wreszcie uśmiechnął się na znak zgody.

- Gdy sława moja doszła do szczytu, zatruła mnie pycha. Postanowiłem nie tylko walczyć z tygrysami, ale także popisywać się przy tym różnymi sztuczkami. Miałem ambicję zmusić dzikie zwierzę, aby zachowywało się jak obłaskawione. Zacząłem dawać publiczne pokazy walki, osiągając przyjemne sukcesy.

Pewnego wieczoru ojciec wszedł do mego pokoju zatroskany: - Synu, muszę przekazać ci ostrzeżenie. Chciałbym, abyś ustrzegł się nieszczęścia, które jest konsekwencją żelaznego prawa przyczyny i skutku.

- Zadziwiasz mnie, ojcze! wiesz dobrze, że tygrysy są piękne, lecz bezlitosne. Wkrótce po zjedzeniu dużego nieszczęsnego stworzenia tygrys pała nową żądzą na widok nowej ofiary. Może to być zgrabna gazela, skacząca wesoło po trawie dżungli. Tygrys, ta zła bestia, dopadłszy i rozerwawszy jej miękkie gardło zaledwie skosztuje niewinnej krwi i idzie dalej swą drogą.

Ze wszystkich zwierząt dżungli tygrysy są najbardziej niegodziwe i godne pogardy. Kto wie? Może moje ciosy doprowadzą ich twarde głowy wkrótce do opamiętania. Jestem dyrektorem wyższej szkoły leśnej, która uczy ich łagodniejszych obyczajów!

Proszę cię, ojcze, uważaj mnie za pogromcę tygrysów, ale nigdy za ich zabójcę. Jak moje dobre czyny mogłyby sprowadzić na mnie

54

nieszczęście? Proszę cię, nie narzucaj mi rozkazu zmiany trybu mego



życia!

Pojmowaliśmy, Czandi i ja, z całą uwagą i zrozumieniem ten trudny dylemat. W Indiach dziecko niełatwo potrafi zlekceważyć życzenie rodziców.

- Ze stoickim milczeniem ojciec słuchał mych wyjaśnień. Wreszcie z całą powagą wyjawił, o co mu chodziło.

- Zmuszasz mnie, synu, do powtórzenia złowróżbnej przepowiedni, którą usłyszałem z ust pewnego świętego. Gdy wczoraj siedziałem na werandzie, odbywając mą codzienną medytację, podszedł on do mnie i rzekł:

- Drogi przyjacielu, przychodzę z pewnym posłaniem dla twego walecznego syna. Niechaj zaprzestanie on swej okrutnej działalności. W przeciwnym razie najbliższe jego spotkanie z tygrysem przyniesie mu poważne rany, które wywołają sześciomiesięczną ciężką chorobę. Porzuci on potem swój dotychczasowy tryb życia i zostanie mnichem.

- Wiadomość ta nie wywarła na mnie wrażenia. Byłem zdania, że ojciec stał się łatwowierną ofiarą jakiegoś pomylonego fanatyka.

Tygrysi swami uczynił to wyznanie z niecierpliwym gestem, jakby chciał podkreślić swą głupotę. Przez dłuższą chwilę milczał ponuro, jak gdyby zapomniał o naszej obecności. Gdy na nowo podjął ciekawy wątek swego opowiadania, uczynił to nagle przyciszonym głosem.

- Niedługo po tym ostrzeżeniu, przekazanym mi przez ojca, znalazłem się w stolicy Cooch Behar. Ten malowniczy kraj był dla mnie nowy i spodziewałem się w nim odpoczynku. Jak zwykle i wszędzie szedł za mną ulicami ciekawski tłum. Słyszałem szeptane uwagi:

- To człowiek, który walczy z dzikimi tygrysami!

- Czy on ma nogi, czy pnie drzewa?

- Popatrz na jego twarz! On chyba jest inkarnacją samego króla tygrysów!

Łobuzy miejskie, jak wiecie, funkcjonują jak ostatnie wydania dzienników! A z jaką nadzwyczajną prędkością rozchodzą się z domu do domu plotki kobiece! W ciągu kilku godzin całe miasto zostało Poruszone wiadomością o moim przybyciu.

Wieczorem odpoczywałem spokojnie, gdy nagle posłyszałem odgłos galopujących koni. Zatrzymały się przed domem, w którym przebywa-em, Weszła grupa wysokich, ubranych w turbany policjantów. Byłem skończony. Wszystko jest możliwe dla tych twórców ludzkiego prawa, Pomyślałem. Czy chcą, abym dokonał czegoś zupełnie wyjątkowego? oficer jednak ukłonił się z niezwykłą uprzejmością:

55

- Czcigodny panie, zostaliśmy przysłani przez księcia, aby cię w jego imieniu powitać w Cooch Behar. Miło mu jest zaprosić cię do swego pałacu na jutro rano.



Zastanowiłem się przez chwilę nad tą propozycją. Z jakiejś niejasnej przyczyny odczuwałem ostre niezadowolenie z powodu zakłócenia mi spokojnej podróży. Jednakże błagalna postawa policjantów wzruszyła mnie: zgodziłem się pójść.

Następnego dnia zostałem zaskoczony honorową eskortą: wspaniały powóz zaprzężony w cztery konie wiózł mnie od bramy mego domu. Służący trzymał nade mną ozdobny parasol, aby osłonić mnie przed palącym blaskiem słońca. Cieszyłem się przyjemną jazdą przez miasto i jego lesiste peryferie. Królewski potomek osobiście mnie witał u bram pałacu. Zaproponował, bym usiadł na jego własnym fotelu, pokrytym złocistym brokatem, sam zaś ze śmiechem usiadł na skromnym krześle. Cała ta uprzejmość będzie mnie na pewno coś kosztować! pomyślałem sobie coraz bardziej zdumiony. Po kilku zdawkowych uwagach książę odsłonił swe zamiary:

- Całe moje miasto poruszone jest wieścią, że potrafisz walczyć z dzikimi tygrysami samymi tylko gołymi pięściami. Czy to prawda?

- Tak jest w istocie.

- Doprawdy trudno mi w to uwierzyć! Jesteś przecież Bengal-czykiem z Kalkuty, żywiącym się miejskim białym ryżem. Proszę mi powiedzieć otwarcie: może walczyłeś tylko ze słabymi, karmionymi opium zwierzętami? - Głos jego był krzykliwy i drwiący, o prowincjonalnym akcencie.

Nie raczyłem odpowiedzieć na to obraźliwe pytanie.

- Wzywam cię do walki z moim świeżo złapanym tygrysem, Radżą Begam ("Książę Księżna" - tak był nazywany, aby zaznaczyć, że zwierzę to posiadało połączoną dzikość tygrysa i tygrysicy). Jeśli potrafisz skutecznie stawić mu czoło, związać go łańcuchen i wyjść z klatki w stanie przytomnym, otrzymasz na własność tego królewskiego tygrysa! Otrzymasz również w darze kilka tysięcy rupii i wiele innych podarunków. Jeśli odmówisz z nim walki, każę ogłosić w całym państwie, że jesteś oszustem!

Bezczelne te słowa uderzyły we mnie jak grad kuł. Z gniewem odpaliłem mu, że się zgadzam. Książę, który z podniecenia aż uniósł się z krzesła, opadł teraz z powrotem na krzesło z sadystycznym śmiechem. Przypomnieli mi się władcy Rzymu, którzy rozkoszowali się posyłając chrześcijan na arenę zwierzętom na pożarcie.

- Walka odbędzie się od dziś za tydzień. Żałuję, że nie mogę ci pozwolić na oglądanie tygrysa wcześniej.

56

Nie wiem, czego się książę obawiał, czy tego, że zahipnotyzuję tvgrysa' C7y ^e potajemnie dam mu opium!



Opuściłem pałac, stwierdzając z rozbawieniem, że teraz już nie był mi potrzebny królewski parasol ani galowy powóz.

W ciągu następnego tygodnia przygotowywałem metodycznie swój umysł i ciało do czekającej mnie próby. Przez służącego dowiadywałem się fantastycznych wieści. Okropna przepowiednia, jaką święty dał ojcu, rozeszła się szeroko, rosnąc z ust do ust. Wielu prostych mieszczan wierzyło, że zły duch przeklęty przez bogów reinkarnował się jako tygrys, który w nocy przybierał rozmaite demoniczne kształty, a w ciągu dnia pozostawał pręgowanym zwierzem. Twierdzono, że ten demon-tygrys został zesłany, aby mnie upokorzyć.

Według innej fantastycznej wersji zwierzęta modliły się do tygrysiego nieba i w odpowiedzi na te modły zjawił się Radża Begam. Miał on być narzędziem kary na mnie - dwunożnego zuchwalca, obrażającego cały tygrysi gatunek. Na nieuzbrojonego, pozbawionego sierści i kłów człowieka, który poważył się wyzywać uzbrojonego w pazury i stalowe mięśnie tygrysa. Nagromadzony jad nienawiści wszystkich pognębionych przeze mnie tygrysów - twierdzili mieszczanie - urósł w wystarczającą potęgę, aby mogły wprawić się w ruch tajemne prawa i doprowadzić dumnego pogromcę tygrysów do upadku.

Służący doniósł mi także, iż książę wyżywał się w organizowaniu pokazu siły pomiędzy człowiekiem a dzikim zwierzęciem. Osobiście nadzorował budowę obszernego pawilonu-namiotu mającego pomieścić tysiące ludzi. W środku namiotu znajdował się Radża Begam w ogromnej żelaznej klatce, otoczonej zewnętrznym pasem przestrzeni bezpieczeństwa. Nieustannie więzień wydawał z siebie serie ryków mrożących krew w żyłach. Żywiono go skąpo, aby pobudzić jego gniewny apetyt. Może książę spodziewał się, że stanę się ucztą tygrysa. Tłumy ludzi z miasta i okolicy wykupywały skwapliwie bilety, gdy bijąc w bębny ogłoszono o niezwykłej walce. W dniu walki setki ludzi musiały odejść z braku miejsca. Wielu ludzi wdarło się do środka przez otwory w płótnie namiotu lub tłoczyło się w ciasnej przestrzeni poniżej galerii dla widzów.

Gdy opowiadanie Swamiego zbliżało się do punktu kulminacyjnego, rosło też moje podniecenie; również Czandi oniemiał z przejęcia. - Wśród przenikliwych ryków Radży Begam i wrzawy przestraszonego tłumu ukazałem się spokojny. Oprócz skąpej opaski dokoła bioder nie miałem na sobie żadnej ochronnej odzieży. Od-

57

sunąłem rygiel drzwi prowadzących do pasa bezpieczeństwa, a następnie spokojnie zamknąłem za sobą drzwi. Tygrys poczuł mnie. Skoczywszy z grzmiącym łoskotem na kraty klatki, wydał przerażający ryk na powitanie. Widownia zamilkła w żałosnym przerażeniu; wyglądałem jak jagnię przed szalejącą bestią.



W okamgnieniu znalazłem się w klatce; jednakże w chwili, gdy zatrzaskiwałem drzwi, Radża Begam rzucił się wprost na mnie. Prawa moja ręka została straszliwie rozdarta. Ludzka krew, największa dla tygrysa uczta, lała się przerażającym strumieniem. Proroctwo świętego zdawało się spełniać.

Otrząsnąłem się natychmiast z wrażenia, jakie wywołała we mnie ta pierwsza poważna rana, której doznałem. Oderwawszy wzrok od mych krwawych palców, które wsunąłem pod opaskę biodrową, zadałem lewym ramieniem druzgocący cios. Zwierzę zatoczyło się, zawirowało w tyle klatki i konwulsyjnie skoczyło naprzód. Sławne moje uderzenie pięścią spadło na jego łeb.

Ale smak krwi działał na Radżę Bagam jak na długo wyposzczonego pijaka pierwszy łyk wina, który doprowadza go do szaleństwa. Ogłuszająca wrzawa podnosiła się za każdym coraz wścieklejszym atakiem zwierzęcia. Obrona jedną tylko ręką była niedostateczna i nie osłaniała mnie należycie przed pazurami i kłami. A jednak rozdawałem oślepiające ciosy. Wykrwawiając się wzajemnie, walczyliśmy na śmierć i życie. Klatka stała się istnym pandemonium: krew bryzgała na wszystkie strony, a ryki bólu i śmiertelnej żądzy wydzierały się z gardła bestii.

- Zastrzelić go! Zabić tygrysa! - podniosły się krzyki na widowni. Człowiek i zwierzę poruszali się jednak tak szybko, że kula strażnika chybiła. Zebrałem całą swą siłę woli, ryknąłem wściekle i wymierzyłem ostateczny, rozstrzygający cios. Tygrys wywrócił się i leżał spokojnie.

- Jak kot domowy! - wtrąciłem.

Swami uśmiechnął się, przytakując mi wesoło, i ciągnął dalej swą przejmującą opowieść:

- Radża Begam został wreszcie pokonany. Królewska jego duma jeszcze bardziej poniżona; poszarpanymi dłońmi zmusiłem go do otwarcia paszczy. Przez dramatyczną chwilę trzymałem własną głowę w otwartej śmiertelnej pułapce. Obejrzałem się za łańcuchem. Ze stosu na podłodze wyciągnąłem jeden i przywiązałem nim tygrysa do kraty klatki. W triumfie ruszyłem w stronę drzwi.

Lecz ten diabeł wcielony, Radża Begam, miał siły żywotne chyba demonicznego pochodzenia. Niewiarygodnym skokiem zerwał łań-

cuch i padł mi na plecy. Mając jego paszczę na plecach, upadłem gwałtownie, lecz w okamgnieniu miałem go pod sobą. Pod bezlitosnymi uderzeniami zdradzieckie zwierzę zapadło w stan półświadomo-ści Tym razem uwiązałem go staranniej. Powoli opuściłem klatkę.

Znalazłem się w środku nowej wrzawy, tym razem wrzawy radości. Radosne okrzyki tłumu wybuchały jakby z jednego ogromnego gardła. Choć strasznie poraniony, wypełniłem trzy warunki walki - ogłuszenie tygrysa, przywiązanie go łańcuchem i wyjście z klatki bez czyjejkolwiek pomocy. Na dodatek tak dramatycznie stłukłem i przeraziłem napastliwą bestię, że nie skorzystała z okazji, gdy trzymałem głowę w jej paszczy!

Po opatrzeniu mych ran zostałem uczczony i uwieńczony; setki złotych monet padło do moich stóp. Całe miasto świętowało. Toczyły się długie dyskusje na temat mego zwycięstwa nad jednym z największych i najdzikszych tygrysów. Zgodnie z obietnicą Radża Begam został mi oddany, ale ja nie czułem dumy.

W moim sercu dokonała się duchowa przemiana. Wyglądało to tak, jakbym równocześnie z wyjściem z klatki zatrzasnął drzwi dla mych świeckich ambicji.

Nastąpił smutny okres. Przez sześć miesięcy leżałem bliski śmierci z powodu zakażenia krwi. Gdy już wyzdrowiałem na tyle, aby móc opuścić Cooch Behar, wróciłem do swego rodzinnego miasta.

Wiem teraz, że to mój nauczyciel jest tym świętym człowiekiem, który udzielił mi mądrej przestrogi. Z pokorą wyznałem to mojemu ojcu. Ach, gdybym go tylko mógł znaleźć! Pragnienie moje było szczere, toteż pewnego dnia święty przybył bez zapowiedzi.

- Dość już gromienia tygrysów! - Mówił to ze spokojną stanowczością. - Pójdź ze mną; nauczę cię ujarzmiać bestie niewiedzy krążące w dżungli ludzkiego umysłu. Jesteś przyzwyczajony do widowni; więc pokaż, jak będziesz opanowywał jogę.

- Zostałem wtajemniczony i wprowadzony na ścieżkę duchową przez mego świątobliwego guru. Otwarł on drzwi mej duszy, zardzewiałe i stawiające opór z powodu długiego ich nieużywania. Niebawem wybraliśmy się, idąc ręka w rękę, po moją naukę w Himalaje.

Czandi i ja skłoniliśmy się do stóp Swamiego, wdzięczni za jego opowiadanie ze swego życia, tak bardzo podobnego do gwałtownego, Przerażającego cyklonu. Czułem się w pełni wynagrodzony za długie wstępne wyczekiwanie w chłodnym salonie.

58

ROZDZIAŁ 7



Święty unoszący się w powietrzu

- Słuchaj, widziałem, jak jogin unosił się w powietrzu kilka stóp nad ziemią. Było to wczoraj wieczór na zebraniu kilku osób. - Przyjaciel mój, Upendra Mohun Chowdhury, opowiadał mi to z przejęciem.

Odpowiedziałem mu z pełnym entuzjazmu uśmiechem: - Może potrafię zgadnąć jego nazwisko. Czy to był Bhaduri Mahasaya z Górnej Okrężnej ulicy?

Upendra przytaknął, nieco zawiedziony, że nie przyniósł mi żadnej nowiny. Przyjaciele znali moje zainteresowanie świętymi i odczuwali dużą radość, gdy mogli mnie naprowadzić na nowy ślad.

- Ten jogin mieszka tak blisko, że często go odwiedzam. - Słowa moje wywołały na twarzy Upendry żywe zaciekawienie, toteż uczyniłem dalsze zwierzenia.

- Widziałem u niego niezwykłe rzeczy. Opanował on doskonale rozmaite pranajamy*1 starożytnej ośmiorakiej jogi, opisanej przez Patandżalego42. Pewnego razu Bhaduri Mahasaya wykonywał w mej obecności bhastrika pranajama z taką niezwykłą siłą, że zdawało się, iż burza zerwała się w pokoju! Potem uciszył ten grzmiący oddech i trwał bez ruchu w wysokim stanie nadświadomości43. Po burzy zapanowała atmosfera spokoju, niesłychanie żywa, nie do zapomnienia.

- Słyszałem, że święty nigdy nie wychodzi z domu. - Twarz Upendry wyrażała lekkie niedowierzanie.

- Rzeczywiście, to prawda! przebywa w domu od dwudziestu lat. W czasie uroczystości świątecznych rozluźnia nieco nałożoną sobie regułę i wychodzi na chodnik przed domem! Gromadzą się tam żebracy, którzy znają dobre serce świętego Bhaduri.

- W jaki sposób może utrzymać się on w powietrzu wbrew prawu grawitacji?

- Ciało jego traci swój ciężar po zastosowaniu pewnych pranajarn. Może ono wtedy unosić się w powietrzu lub podskakiwać jak skacząca żaba. Wiadomo, że nawet święci, którzy nie uprawiali formalnej jogi. unosili się w górę w stanie intensywnego oddania się Bogu.60

- Radbym dowiedzieć się czegoś więcej o tym mędrcu. Czy chodzisz do niego na wieczorne zebrania? - Oczy Upendry błyszczały z zaciekawienia.

- Owszem, często na nie chodzę. Ogromnie mnie bawi dowcip jego mądrości. Niekiedy wybucham długim śmiechem i psuję uroczysty nastrój zebrań. Święty nie jest z tego niezadowolony, ale jego uczniowie patrzą na mnie z ukosa!

Tego popołudnia po drodze ze szkoły do domu wszedłem na dziedziniec domu Bhaduri Mahasayi i postanowiłem go odwiedzić. Jogin był niedostępny dla ogółu publiczności. Samotny uczeń, zajmujący parter domu, czuwał nad odosobnieniem mistrza. Uczeń był jakby odźwiernym; wypytywał mnie formalnie, czy mam zaproszenie. Jego guru ukazał się w samą porę, aby mnie uchronić przed zwykłym

wyrzuceniem.

- Pozwól wejść Mukundzie, jeśli chce. - Oczy mędrca mrugnęły. - Moja reguła odosobnienia nie jest dla mej wygody, lecz dla wygody innych. - Ludzie światowi nie lubią szczerości, która podważa ich złudzenia. Święci nie tylko są rzadkością, ale też są czasem kłopotliwi. Nawet w pismach świętych można się przekonać, że wywołują oni często kłopoty.

Poszedłem za Bhadurim Mahasaya do jego skromnego mieszkania, z którego rzadko wychodził. Mistrzowie często ignorują rzeczy i kłopoty tego świata, gdyż uwaga ich skupiona jest na innych sprawach i na przestrzeni wielu wieków.

- Mahariszi (Wielki Mędrcu), jesteś pierwszym znanym mi joginem, który zawsze przebywa w domu.

- Czasem Bóg umieszcza swych świętych w nieoczekiwanym

miejscu, inaczej sądzilibyśmy, że można go zredukować do prawa!

Mędrzec nadał swemu ciału lotosową postawę. Pomimo jego

siedemdziesięciu lat nie było widać u niego żadnych nieprzyjemnych

oznak wieku czy siedzącego trybu życia. Silny i wyprostowany, był

'deałem pod każdym względem. Twarz jego była naprawdę obliczem

nszi ego według opisów znajdujących się w starożytnych tekstach.

iał piękną i obfitą brodę. Siedział zawsze wyprostowany, mając oczy

spokojnie utkwione we wszechobecnym.

Razem ze świętym wszedłem w stan medytacji. Po godzinie doszedł mnie jego szlachetny głos:

- Ty często wchodzisz w stan pustki, czy jednak rozwinąłeś

anubhawę? (aktualne postrzeganie Boga) - przypomniał mi, że należy

bardziej kochać Boga niż medytację. - Nie uważaj samej techniki za cel.

61

Ofiarował mi kilka owoców manga. W żartobliwym usposobieniu które tak mi się podobało przy jego poważnej naturze, zauważy}' - Na ogół ludzie bardziej lubią dżala-jogę (jednoczenie się z pożywieniem) aniżeli dhana-jogę (zjednoczenie się z Bogiem).



Ta gra słów wywołała u mnie wybuch śmiechu.

- Ależ ty się śmiejesz! - Błysk miłości pojawił się w jego spojrzeniu. Zwykle jego twarz była poważna, choć czasem gościł na niej ślad uśmiechu. W jego spokojnych oczach krył teraz się boski uśmiech.

- Te listy pochodzą z dalekiej Ameryki. - Mędrzec wskazał na kilka grubych kopert na stole. - Koresponduję z kilkoma towarzystwami, których członkowie interesują się jogą. Odkrywają oni na nowo Indie, z lepszym wyczuciem kierunku niż Kolumb! Rad jestem im pomóc. Wiedza o jodze jest dostępna dla każdego, kto chce ją otrzymać, podobnie jak nie dające się zmonopolizować światło dnia. To, co riszi odkryli jako istotne dla ludzkiego zbawienia - nie może być uproszczone dla potrzeb Zachodu. Choć różne jest zewnętrzne doświadczenie Zachodu i Wschodu, to jednakowa jest ich dusza i ani na Zachodzie, ani na Wschodzie nie może ona rozkwitać bez praktykowania jakiejś dyscyplinującej formy jogi.

Święty patrzył na mnie swymi spokojnymi oczami. Nie rozumiałem, że jego słowa stanowiły ukrytą proroczą wskazówkę. Dopiero teraz, gdy piszę te słowa, rozumiem pełne znaczenie okolicznościowych wzmianek, które często do mnie kierował, że mam kiedyś zanieść naukę Indii do Ameryki.

- Mahariszi, chciałbym, abyś dla dobra świata napisał książkę o jodze.

- Ja kształcę uczniów. Oni i ich uczniowie będą żywymi księgami, zabezpieczonymi przed naturalnym niszczącym działaniem czasu i nieodpowiednimi interpretacjami krytyków. - Żart Bhaduriego wywołał nowy wybuch mego śmiechu.

Pozostawałem sam na sam z joginem aż do chwili, gdy uczniowie jego przybyli na wieczorne zebranie. Bhaduri Mahasaya rozpoczął jeden ze swych niezwykłych dyskursów. Jak spokojna fala przypływu morza zmywał śmiecie z umysłów swych słuchaczy i niósł ich ku Bożej przystani. Swe niezwykle trafne parabole wypowiadał w nieskazitelnym bengalskim języku.

Tego wieczoru Bhaduri przedstawiał rozmaite zagadnienia filozoficzne związane z życiem Mirabai, średniowiecznej księżniczki Radżputańs-kiej, która porzuciła życie dworskie, aby szukać towarzystwa anachore-tów. - Pewien wielki sannyasin odmówił jej przyjęcia, ponieważ była kobietą; odpowiedź jej sprawiła, że pokornie zniżył się on do jej stóp

- powiedzcie mistrzowi, rzekła, że ja nie wiem o istnieniu we szechświecie innego pierwiastka męskiego prócz Boga; czyż wobec niego nie jesteśmy wszyscy pierwiastkami żeńskimi? (Pojęcie Pana w świętych tekstach to jedyny twórczy pierwiastek męski).

Mirabai ułożyła wiele ekstatycznych pieśni, które wciąż są żywe w pamięci Indii. Jedną z nich przetłumaczę wam:

Gdybym pływając często, mogła pojąć Boga,

Byłabym wielorybem w morskiej głębi.

Gdybym jedząc korzonki mogła poznać Go,

Chętnie bym przybrała postać białej kozy.

Gdybym za pomocą różańca mogła odkryć Go,

Słałabym modły na mamucich kulkach.

Gdybym czcząc posągi mogła poznać Go,

Kornie górze skalistej cześć bym oddawała.

Gdyby z mlekiem można było Pana wchłonąć,

Dużo cieląt i niemowląt by Go znało.

Gdyby odejście od żony mogło zbliżyć do Boga,

Można by na tysiące eunuchów liczyć.

Mirabai wie, że do odkrycia Boga

Tylko jedno; tylko miłość jest konieczna.

Potrzebna jest tylko miłość.

Kilku uczniów wrzuciło datki do pantofli Bhaduriego leżących obok, gdy siedział on w lotosowej postawie. Ta pełna uszanowania ofiara, będąca obyczajem Indii, mówi, że uczeń składa swe materialne dobra u stóp Mistrza. Wdzięczni przyjaciele to w przebraniu Pan, który czuwa nad swoimi wiernymi.

- Mistrzu, jesteś zdumiewający! - Żegnający się uczeń spoglądał z gorącym uczuciem na patriarchalnego mędrca. - Wyrzekłeś się bogactwa i wygód, aby szukać Boga i nauczać nas mądrości!

Powszechnie było wiadomo, że Bhaduri Mahasaya we wczesnym dzieciństwie, gdy z czystym sercem wszedł na ścieżkę jogi, wyrzekł się wielkiego rodzinnego majątku.

- Stawiasz sprawę do góry nogami! - Twarz świętego wyrażała łagodną naganę. - Porzuciłem nieco mizernych rupii, nieco błahych Przyjemności dla kosmicznego królestwa nieskończonej szczęśliwości. Czyż więc odmówiłem sobie czegoś naprawdę? Mam radość dzielenia się skarbem. Czyż to jest ofiara? Tylko krótkowzroczni ludzie światowi są prawdziwymi ubogimi! Porzucają oni niezrównane boskie skarby dla marnej garstki ziemskich zabawek!


Yüklə 2,03 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   2   3   4   5   6   7   8   9   ...   42




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©www.genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə