Antonio Labriola – Historia, filozofia, socjologia i materializm historyczny (1902/1903 rok)
ustalamy zasady prawa i ekonomii, jest to tylko wydobywaniem z historii pewnych jej form szczytowych,
pewnych elementów decydujących – nie dlatego, jakoby stały ponad nią jako jej reguła i wzór, ale dlatego,
że są one samą historią w procesie jej stawania się. Rozumie się więc, że przy tym sposobie pojmowania
historii jako obiektywnej sumy wydarzeń, z tej nowej koncepcji naukowej wynika – dla tych, którzy
uprawiają historię jako dyscyplinę ekspozycyjną i narracyjną – konieczność zmiany kierunku badań.
Wszystko to wypowiedziałem w sformułowaniach raczej trudnych, właśnie po to, by przez tę
trudność wypowiedzi przypomnieć wam, że znajdujemy się na gruncie nauki, filozofii, nie zaś literatury.
Albowiem największą trudność, zwłaszcza dla umysłowości włoskiej, która, jak mówią, jest z natury
artystyczna, stanowi zrozumienie, że historia nie jest rodzajem literackim i nie należy jej uważać, jak to
bywało niegdyś w książkach traktujących o retoryce, za jeden z działów elokwencji. Ryzykując, że wyda się
to niepotrzebnym powtarzaniem, powtórzę jednak, w nowym sformułowaniu, co następuje:
Termin historia wyraża dwa rodzaje pojęć: a parte obiecti oznacza sumę wydarzeń; a parte subiecti
– sztukę ich opowiadania. Sztuka ta zrodziła się z początku przypadkowo, dla drugorzędnych celów
wychowania moralnego lub apologii politycznej, a także w związku z upodobaniem czy talentem
narracyjnym. Dopiero w XIX w. zaczęły kształtować się wokół badań historycznych dyscypliny mniej lub
więcej naukowe. I oto zaczyna się zależność opowieści historycznej od naukowego przygotowania badań.
Jeżeli chcecie mieć jasne pojęcie o tym procesie, skonfrontujcie pierwsze księgi Tytusa Liwiusza z
pierwszymi rozdziałami Teodora Mommsena: Romulus, Remus, Rea Silvia znikną, za to na ich miejsce
wejdzie dokładna znajomość stanu społecznego antycznych Italików; dzisiaj możemy już z niejakim
uśmiechem spoglądać na naszego przodka Dantego, który naprawdę sądził, że Eneasz przybył do Italii po
to, by przygotować papiestwo.
Ale pojęcie historii a parte obiecti zmieniło się dlatego, że zmieniła się nasza podstawowa wiedza o
człowieku, że utorowaliśmy sobie drogę do powiązania historii z prehistorią, a prehistorii z teologią, że
zastąpiliśmy koncepcję indywidualnej wynalazczości jasną znajomością sił kolektywnych, innymi słowy –
znaleźliśmy prawdziwy podmiot procesu historycznego w kształtowaniu się i powstawaniu społeczeństwa. I
to jest właśnie prawdziwy przedmiot filozofii historii – o tyle, o ile dąży ona do zrozumienia przyczyn
wydarzeń zweryfikowanych już drogą badań naukowych. Te właśnie badania, o ile nie dotyczą problemów
ogólnych, dają początek temu, co tradycyjnie nazywa się historią, czyli opowiadaniu i ekspozycji.
Nie zamierzam tu encyklopedycznie opisywać rozlicznych dyscyplin ważnych dla tych, którzy się
przygotowują do badań historycznych. Ten wstęp metodyczny nie ogranicza się do małej książeczki
Gervinusa (tego, który wprowadził termin historica), ale rozciąga się, między innymi, na gruby tom
Bernheima – Podręcznik metodyki historycznej. Oczywiście, w zakres przygotowania historycznego
wchodzą wszystkie dyscypliny wydziału filologii, ale i na tym nie koniec. Rozumie się, że w tym
przygotowaniu zmienia się zarówno materia, jak środki – w zależności od tego, czy chodzi o historię
starożytną, czy nowożytną. Istnieje dzisiaj filologia Rewolucji Francuskiej, podobnie jak filologia Nowego
Testamentu; i nikogo nie dziwi, że w tej dziedzinie pracuje tak wielu specjalistów, ukazuje się tyle
szczegółowych publikacji, tyle jest czasopism historycznych i akademii roztaczających nad tymi studiami
protektorat.
Na tym polu wciąż zagraża nam nadmierny empiryzm, który wyczerpując się w szczegółach,
przysparza w rezultacie erudytów, nie będących wcale myślicielami.
Nie trzeba nawet mówić, jak w miarę wzrastania masy szczegółów zmniejsza się zdolność
ekspozycji artystycznej; nadmiar szczegółów zawsze pociąga trudność ich koordynowania, wiązania
między sobą i ujawniania ich wzajemnych zależności.
Toteż warto zawsze pamiętać to, co mówi Mommsen, że do pisania historii potrzebna jest przede
wszystkim wyobraźnia; jest to największy, jaki sobie można wyobrazić, policzek dla zawodowych
erudytów.
Tutaj nadarza się okazja do rzucenia nowego światła na stosunek między dwoma znaczeniami
terminu historia, o których była wyżej mowa. Każdy, kto zabiera się do opowiadania, bez względu na ilość
szczegółów, które zgromadził, i na to, ile trudu włożył w usiłowanie odtworzenia przeszłości z wyczuciem i
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 4 -
www.skfm-uw.w.pl
Antonio Labriola – Historia, filozofia, socjologia i materializm historyczny (1902/1903 rok)
zrozumieniem, zaledwie przyłożył rękę do tej pracy, daje sobą powodować pewnym nawykom myślowym i
uprzedzeniom odnośnie do natury ludzkiej, przeznaczenia człowieka oraz etycznego, teologicznego czy
filozoficznego sensu wydarzeń.
Pojęcia dotyczące obiektywnej natury wydarzeń oddziałują na sposób ich przedstawiania, toteż nie
ma historyka, który mógłby o sobie twierdzić, że jest naprawdę bezstronny, gdyż na to musiałby stać poza
wszelkimi punktami widzenia, co jest przeciwne naturalnej pozycji umysłu, tak samo jak naturalnej pozycji
oka. Chcę przez to powiedzieć, że ludzi przygotowujących się do studiów historycznych nie można uważać
za naukowo przygotowanych, dopóki oprócz opanowania właściwych metod poznawania faktów nie
zdołają także wytworzyć sobie właściwego pojęcia o zasadach kierujących tymi wydarzeniami, zasady te
bowiem zawarte są w samych wydarzeniach. Chcę także powiedzieć, że historykiem naukowo
przygotowanym jest ten, kto osiągnął pewien stopień dojrzałości intelektualnej, polegający na tym, że
potrafi on odpowiedzieć sobie na pytania, które stanowią kwintesencję filozofii historii. Jakże bowiem
można by nazwać naukowo przygotowanym takiego historyka, który po opanowaniu środków
lingwistycznych, paleograficznych, epigraficznych i tak dalej, potrzebnych na przykład do badania
najdawniejszych dziejów Egiptu, stanie w obliczu faktów lepiej lub gorzej wydobytych na jaw, nie
zająwszy żadnego stanowiska wobec teorii ras czy teorii naturalnego podłoża, nie wiedząc na przykład, czy
religia jest przyczyną, czy wynikiem warunków społecznych? albo nie zająwszy stanowiska w kwestii
zwyczajowego czy autorytatywnego pochodzenia prawa? albo nie posiadając tyle znajomości psychologii,
ile jej potrzeba do określenia wartości jednostki niezależnie od przypadku czy opatrzności, od predestynacji
czy przyczynowości mechanicznej? Chciałbym, jeśli wolno, zapytać Villariego, jak to możliwe, żeby po
tylu polemikach, w których uparcie utrzymywał, że historia nie jest nauką
3
– sam usiłował w szeregu prac
wyjaśnić pochodzenie przeciętnego florentczyka.
Widzimy teraz, do czego się sprowadza dylemat: sztuka czy nauka? Obstając przy dwojakim
znaczeniu terminu historia, wykazaliśmy najpierw, że badanie faktów staje się coraz bardziej naukowe. To
nie znaczy, żeby ostatecznym celem badań nie było o p o w i a d a n i e . Po drugie, przekonaliśmy się, że
zrozumienie faktów wydobytych na jaw i sprawdzonych zależne jest od owej filozofii, jaką historyk
przyjmuje, implicite lub explicite, za podstawę swojej interpretacji. W obecnym stanie nauk społecznych
oraz filozofii naukowej byłoby absurdem, gdyby liczne rzesze badaczy historii chciały w interpretacji
faktów zdawać się wyłącznie na własne wyczucie i własną inteligencję, niby nowi Tukidydesowie,
Tacytowie czy Machiavellowie. Dobrze natomiast uczynią, czerpiąc z wiedzy innych tę dopełniającą
filozofię, która może im być potrzebna.
Rzeczy te wydawałyby się herezją dwadzieścia czy trzydzieści lat temu, w okresie upadku filozofii
w całej Europie. Teraz natomiast Bernheim w zakończeniu swojej rozprawy o metodzie historycznej mówi
o filozofii historii, czyli o tej interpretacji uzasadniającej, bez której fakty nie mają sensu.
Jest rzeczą oczywistą, że filozofia historii dotyczy wyłącznie historii a parte obiecti, czyli faktów
stwierdzonych, nie dotyczy zaś historii a parte subiecti, czyli poszukiwania faktów.
Zawsze, gdy mówimy o filozofii historii, odwołujemy się do zasad, którymi się kierujemy badając
następstwo wydarzeń i które, z chwilą gdy je sobie przyswoimy, pomagają nam zrozumieć same
wydarzenia.
Załóżmy, że taką naczelną zasadą w odniesieniu do historii jest postęp – w najszerszym tego słowa
znaczeniu; pojęcie to, zauważyć trzeba, było nie znane ludziom starożytnym, podobnie zresztą jak nie znane
było na całej przestrzeni średniowiecza; jest to idea, która nabrała mocy i wyraźnych zarysów dopiero w
XVIII w. Pojęcie to, raz się pojawiwszy, staje się miarą i kryterium pozwalającym klasyfikować fakty
historyczne nie w układzie perspektywicznym, ale po linii wznoszącej się ku górze. Stąd też mówimy o
warunkach prymitywnych i warunkach zaawansowanych, o względnej regresji i zastoju. Pojęcie postępu,
coraz częściej stosowane do różnych warunków bytu ludzkiego, przybiera obraz jak gdyby drabiny,
wznoszenia się, doskonalenia się człowieka na drodze cywilizacji. Odkąd przyzwyczailiśmy się
3
Aluzja do znanego artykułu Villariego Czy historia jest nauką?, drukowanego w «Nuova Antologia» w r. 1891 i
przedrukowanego później. (
Przyp. red. wł.).
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 5 -
www.skfm-uw.w.pl